O ma darlin wee one Oh, my darling little one
At last you are here in the wurld At last you are here in the world
And wi’ aa your wisdom And with all your wisdom
Your een bricht as the stars, Your eyes bright as the stars,
You’ve filled this hoose with licht, You’ve filled this house with light,
Yer trusty wee haun, your globe o’a heid, Your trusty little hand, your globe of a head
My cherished yin, my hert’s ain! My cherished one, my heart’s own!
O my darin wee one, Oh my darling little one,
The hale wurld welcomes ye: The whole world welcomes you:
The mune glowes; the hearth wairms The moon glows, the heart warms
Let your life has luck, health, charm, Let your life has luck, health, charm,
Ye are my bonny blessed bairn, You are my pretty blessed child
My small miracoulous gift My small miraculous gift
I never kent luve like this. I never knew love like this
by Jakie Kay
Oh, moje maleństwo ukochane
W końcu jesteś wśród nas
I twoja mądrość tu jest
I oczy jasne jak gwiazdy
Co wypełniają światłem nasz dom,
Twe małe ręce ufne i główka twoja
Mojego serca radości wielka!
Oh, moje maleństwo ukochane,
Cały świat Cię wita:
Księżyc dla Ciebie świeci, serce ogrzewa
Niech życie przyniesie szczęście, zdrowie i urok
Mojemu cudnemu błogosławionemu dziecku
Mojemu bezcennemu darowi
W miłości, jakiej wcześniej nie doświadczyłam
Wiersz jest napisany przez Jackie Kay – szkocką poetkę i pisarkę, adoptowaną przez szkocką parę i wychowaną w Glasgow. Jej utwór został wybrany przez szkocki rząd jako prezent dla wszystkich noworodków wręczany razem z tzw. Baby Box, czyli wyprawką, o której więcej napisałam tutaj:
W Szkocji dzieci śpią w pudełkach
tekst: Agata Lesiowska
foto: Agata Lesiowska
prawa autorskie do zdjęć i tekstu zastrzeżone
Najbardziej ze wszystkich rodzicielskich wyzwań cenię Wolność Nieposiadania. Nie wiem kiedy się z nią dokładnie zetknęłam, ale sprawia, że naprawdę lżej jest być rodzicem. To zrzucenie balastu kiedy jako rodzic zastanawiasz się co potrzebne twoim dzieciom a co zbędne. Nie musisz kupować sprzętów, gromadzić akcesoriów, zapewniać modnych rozrywek, przeglądać się w oczach innych żeby wiedzieć co potrzebuje każdy z twoich dzieciaków. Żaden najpiękniej urządzony pokoik, najmodniej skrojone ubranko, najbardziej wyszukane hobby nie zastąpi Ciebie – rodzica, który jeśli tylko szczęśliwy, kochany i spełniony – potrafi stworzyć kompletne dzieciństwo. Konsumpcyjne pokusy owiń więc w starą gazetę, zawiąż mocno konopnym sznurkiem i wyślij gdzie licho mieszka.
Popatrz, jak ugryźć tę rodzicielską Wolność Nieposiadania.
Szukam czasem potwierdzenia, że Wolność Nieposiadania ma ogromną wartość, ale nie jest łatwo w świecie, gdzie z każdej strony przekonują mnie, że do pełnego zadowolenia potrzebna jest każdej rodzinie plazma, tablet w każdych dziecięcych rękach (bo przecież XXI wiek i nie chcemy być dinozaurami), namiocik tipi na kijach z drewna tekowego i kurteczka w wielbłądzim brązie dopasowana do czepeczki z wełny merynosów. I wcale nie śmieję się z tych, którzy tak właśnie wybierają, bo większość tych dóbr autentycznie cieszy oko – doceniam jedynie, że uwolniłam się od czerpania matczynego zadowolenia z takich wydatków. Przecież w gruncie rzeczy to nic innego jak kupowanie odpowiedniego stylu życia. To rozbuchany konsumpcjonizm, który napędza gospodarkę, poprawia wskaźniki ekonomiczne, czyni jednak z człowieka niewolnika nabywania. Myślę, że zachodniemu światu w końcu się uleje, nie wiem co będzie skutkiem takiego zjawiska, ale czuję, że rozsądniej jest zatrzymać się w tym obłędzie.
Pogoń za wyznacznikami nowoczesności czyli kupowanie stylu promowanego w mediach, szczególnie społecznościowych, jest ciągłym nienasyceniem, bo trendy nieustannie się zmieniają. Dzieci to widzą, chłoną i dosyć szybko kojarzą nabywanie ze sposobem okazywania troski czy zainteresowania. Ponieważ rodzic przywiązuje dużą wagę do wyglądu otoczenia i swojej rodziny, łatwiej wówczas o zupełnie niepotrzebny stres i pominięcie tego co naprawdę się liczy. Ja wybieram kierunek pod prąd. Szkoda mi życia, mojej pracy, wysiłku i czasu na coś, co ma mierną wartość. Przecież znacznie lepiej zagospodarować czas i wydać pieniądze na to, co ma realną wartość i zbliża mnie do dziecka jak wycieczka w fajne miejsce, wspólny czas w kinie/teatrze/na koncercie, niespieszne chodzenie po muzeum, wspólne majsterkowanie, spacer zakończony piknikiem, grzybobranie, włóczęga po górach… Jest przecież tyle sposobności spędzenia czasu z dzieckiem, niezależnie od kondycji finansowej rodziny i panującej mody.
Bliskość centrów handlowych, modnych miejsc, gdzie się bywa z dziećmi czy całego tego wielkomiejskiego szumu strasznie kusi, w dodatku przekaz medialny promuje szczęśliwą matkę, która jest sklejona z takim właśnie bywaniem. A co jeśli nie bywasz, bo dzieciak woli plac zabaw albo w tym miesiącu musisz mu kupić buty na zimę o równowartości tych 10ciu stylowych kaw z ciastkiem, które wszyscy tonący w Gorączce Posiadania piją codziennie i nonszalancko jak ty swoją herbatę ekspresową?
Całe szczęście, że Cię nie stać! Albo tego nie czujesz. Albo nie możesz zrealizować pokusy, bo do najbliższej pachnącej ułudą konsumpcji masz kilkadziesiąt kilometrów. Wszystko co najcenniejsze masz już w sobie! Nie jesteś medialna ani stylowa ani bywalska? Uffff, masz z górki, jeśli tylko odważysz się wykorzystać jej pochyłość i puścić w dół jak na sankach po lodzie. Będzie sto razy weselej niż w najlepiej upozowanej porannej telewizji. Będziesz królową w królestwie pozbawionym zbędnej konsumpcji i ciągle nienasyconego apetytu na więcej.
Możesz dać dziecku mikser do ręki i wspólnie wyczarować taki deser, jakiego nie ma w menu żadna kawiarnia. Możesz poprosić teściową, żeby zrobiła dla wnuczka na drutach szalik w ulubionych kolorach twojego dziecka i dać obojgu najlepszy prezent : wzajemną wdzięczność. Możesz zabrać męża do pokoju na randkę przy winie kiedy reszta domu śpi w podziękowaniu za to, że przez godzinę biegał i skakał za dzieckiem na placu zabaw. Możesz odłożyć komputer i w tajemnicy uszyć dziecku najbardziej pokraczną skarpetkową lalkę a potem przekonać się, że w świecie dzieciaka obowiązują inne kanony piękna. Możesz powiesić na ekranie telewizora konkurs dla swoich nastolatków, że kto Cię w tym miesiącu najbardziej ucieszy, ten przez tydzień będzie decydować co ma być na obiad.
Możesz wreszcie z kija wyczarować mentalną wędkę na którą będziesz przez całe swoje rodzicielstwo łowiła towar bezcenny – święty spokój! Potrzeba Ci tylko…
…Wolności Nieposiadania.
tekst: Agata Lesiowska
foto: Agata Lesiowska
prawa autorskie do zdjęć i tekstu zastrzeżone
Moja dzielna i piękna siostra zapytała mnie na czym polega moja self-love czyli Miłość Własna. Chodziłam z tym pytaniem kilka dni, coś tam odpisywałam, wymądrzałam się aż w końcu doszłam do wniosku, że to jest jedno z kluczowych pytań jakie każda z nas – kobiet powinna sobie zadać co jakiś czas, bo to właśnie my najszybciej zapominamy o sobie dbając o najbliższych… I niestety, ale żadna z nas nie ma stuprocentowej pewności, że właśnie dziś zapomniała o sobie, bo ktoś był w większej potrzebie.
Spisałam kilka przemyśleń, ale najbardziej jestem ciekawa czym objawia się Wasza miłość do siebie? Podejrzewam, że sposobów jest tyle, co odcieni kobiecości. Napiszcie koniecznie w komentarzach, jaki kolor ma Wasza miłość własna – może stworzymy wspólnie poradnik dla naszych córek i tych co przyjdą po nas…
A teraz moja odpowiedź. Bardzo subiektywna.
NA ILE KOCHASZ SAMĄ SIEBIE NA TYLE ŚWIAT KOCHA CIEBIE..
… bo świat to przede wszystkim Ty.
Ludzi, którzy kochają siebie poznasz od razu, są pogodzeni ze wszystkim i bardzo otwarci. Przy takich osobach możesz się ogrzać chociaż zupełnie nie starają się Tobie przypodobać. Nie muszą niczego udowadniać, bo rozumieją że człowieczeństwo ma różne kolory i nic nie jest w nim oczywiste. Spotkałam zaledwie kilka takich osób i jestem pewna, że to od nich można się uczyć miłości własnej. Jestem przekonana, że do pewnego wieku dzieci są właśnie takimi osobami. Popatrz tylko jak nikogo nie krytykują, są wolne od uprzedzeń i absolutnie wsłuchane w swoje ciało. Nie zastanawiają się nad tym, jak zostaną ocenione, nie wstydzą niczego, wykorzystują wszelkie dostępne sposoby, żeby sprawić sobie radość. To jest esencja miłości własnej! Najciekawsze jest to, że jednocześnie nikt nie zarzuca im egoizmu. W świecie dorosłych wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane.
Myślę, że miłość do siebie to właśnie szanowanie swoich odczuć i słuchanie instynktu. To zdrowa równowaga między poświęceniem dla innych a myśleniem o sobie. Każda z nas ma wbudowany zawór bezpieczeństwa, którego sensor uruchamia się kiedy życie stawia przed nami zbyt wiele trudności. Często niestety to ignorujemy, licząc na to że przeczekanie pomoże albo z tysiąca innych powodów znacznie ważniejszych od JA. Kiedy podświadomość podpowiada ci, że czas odsunąć wszystko, zamknąć na chwilę drzwi i wyjść poza miażdżący stres – nie lekceważ tego. Z miłości dla siebie nie bój się złamać własne schematy, iść pod prąd, zrobić coś co Tobie pomoże. Poproś o wsparcie zaufaną osobę albo sama zmierz się z bieżącą sytuacją. Wyjdź z domu, zrób sobie krótki urlop, zaszyj na weekend w lesie albo chociażby spędź część dnia tak jak lubisz. Uszanuj JA, żeby nie zgubić go na dobre.
Moja miłość do siebie wyraża się w tym, że zwyczajnie kocham swoje życie, z niczym i nikim nie walczę, nie boję się niczego i ufam w swoje szczęście. Wcześniej jednak musiałam pokonać wiele demonów, polubić samotność i zwyczajnie zaakceptować to, co mi trudniejsze dni przyniosły. Pomogło też pokochanie własnych błędów, bo dzięki nim nauczyłam się co jest dla mnie najważniejsze. I uczę każdego dnia, bo – jak mówią mądrzejsi – miłość trzeba podlewać.
Miłość własna to też cudowny spokój. Popatrz znowu na szczęśliwe dzieci – to te, które są kochane bezwarunkowo, codziennie, mądrze i nieskończenie. To daje spokój. Nie walczę więc o rzeczy materialne, nie zabiegam o komplementy, nie szukam uznania, nie czekam na lepszy dzień bo każdy jest doskonały. Staram się cieszyć jak dziecko z każdego miłego doświadczenia chociaż czasem to trudne, szczególnie kiedy ścierasz się z prozą życia. Jeśli jednak trenujesz w sobie taką uważność na Świat, bardzo szybko uczysz się że jeśli tylko zechcesz możesz mieć w życiu znacznie więcej szczęścia niż nieszczęścia. To twój wybór czy widzisz to, co Cię spotyka w dobrym świetle czy jako kolejną zemstę losu.
W końcu miłość własna to też dobra relacja z miłością do kogoś, do partnera lub partnerki. W dobrym związku twoja miłość własna rośnie, niczego nie tracąc ale też jak rusztowanie wspierając miłość między wami obojgiem. Jeśli kochasz bezinteresownie, nie masz ani krzty strachu, niepokój cię omija bo miłość do siebie jest tak silna, że buduje wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa, cokolwiek by się wydarzyło. Druga osoba nie jest ci do niczego potrzebna. Jesteś z nią z miłości, z przyjemności posiedzenia w ciszy, popatrzenia w tę samą stronę i tworzenia czegoś co jest większe od Was obojga.
A ty, jak kochasz siebie?
Sis
tekst: Agata Lesiowska
foto: Agata Lesiowska
prawa autorskie do zdjęć i tekstu zastrzeżone
Pamiętam, jak w wieku sześciu albo siedmiu lat spierałam się z mamą, że tata jest niepotrzebny do wychowania dziecka i wystarczy tylko mama. Mój tata bywał wówczas w domu w weekendy, w ciągu tygodnia pracował daleko od domu i wydawało mi się, że to mama decyduje o wszystkim i ze wszystkim doskonale daje sobie sama radę. Później oczywiście sytuacja się zmieniła na tyle, że tata nie musiał nigdzie wyjeżdżać i był zawsze pod ręką kiedy nie mogłam sobie poradzić z dowolnym zadaniem z fizyki lub matematyki. Nie zastanawiałam się wówczas nad jego użytecznością jako rodzica, fajnie było zasypiać słysząc jak krząta się ostatni po kuchni a w tle trzeszczy jego ulubione Radio Wolna Europa. Mojego taty nie ma już z nami tutaj, ale stale jest w moich myślach i kiedy patrzę w lustro. Wydaje mi się wówczas że jest obecny jak nigdy, bo dopiero teraz rozumiem jak ważny w życiu każdego dziecka jest Tata razem z Mamą. Ta dwójka ma ogromną moc, nawet jeśli życie pisze nietypowy scenariusz. Miałam ogromne szczęście wychować się w rodzinie, którą tworzyli kochający się dorośli, dla których każde ze wspólnego sześciorga dzieci było równie ważne. Najbardziej pamiętam mamy krzątaninę przy pierogach, które tata uwielbiał i kubek herbaty przygotowywany co wieczór przez niego dla mamy. Dzisiaj te drobne gesty mają już wymiar symboliczny. I są punktem wyjścia kiedy myślę, jak dzisiaj widzę ten duet idealny czyli Tatę i Mamę, którzy chociaż wcale nie doskonali to w zupełności wystarczający, żeby wychować silne dzieci.
Mama i Tata muszą się przede wszystkim kochać wzajemnie, bo to daje początek i ciągłość rodzinie. Nie oszukujmy się – bycie razem z partnerem czy mężem wyłącznie dla dobra dziecka to ściema. Dziecko potrzebuje miłości, nie gry pozorów, czy co gorsza konfliktów. Jeśli ta miłość wyparowała albo zastąpiła ją nienawiść duet Tata i Mama staje się niebezpiecznym frontem, na którym dziecko nie ma szans. Można okopać się w milczeniu, udawaniu że mamy rozejm ale wzajemne podgryzanie pozycji przeciwnika na trwałe oziębia bezpieczeństwo dziecka. Mamy wówczas zimną wojnę, atmosferę w której z perspektywy malucha nie sposób nauczyć się jak w przyszłości ma funkcjonować w szczęściu i równowadze jego własna rodzina. Nie mnie osądzać co robić w takiej sytuacji, na pewno jednak jako rodzic bezwzględnie trzeba walczyć o zmianę na lepsze.
Dziecko wzrastające w takiej rodzinie jest zwykle traktowane jako karta przetargowa albo rekompensata za nieudany związek z drugą dorosłą osobą. Jeden z rodziców może narzucić mu rolę, której nie jest w stanie udźwignąć – podświadomie traktować jako substytut partnera i budować bliskość, która zaburza samodzielny rozwój młodego człowieka. Z drugiej strony dziecko skłóconych rodziców nosi w sobie niepewność, bo na pewno wyczuwa zmiany atmosfery domowej i silnie je przeżywa, nawet jeśli tego nie okazuje. Nic więc dziwnego, że w dorosłym życiu ludzie tacy noszą w sobie nieustające napięcie.
Niefajnie też, kiedy Mama i Tata mają nierówny układ, w którym któryś z rodziców wyraźnie domuje. Nawet jeśli jeden z rodziców ma lepsze kompetencje w dowolnie banalnej dziedzinie, głupotą jest czerpać z tego satysfakcję i budować monopol. W dobrym związku uczymy się od siebie wzajemnie i kibicujemy w tym rodzinnym dokształcaniu. Jestem beznadziejna w planowaniu wydatków, ale dzięki subtelnemu prowadzeniu męża po jakimś czasie uczę się, że też mogę mieć wpływ na budżet domowy i najfajniej decydować o nim wspólnie. W zamian dostaję – słabo zwerbalizowane jak to u mężczyzn – zaufanie w moją wiedzę o tym, jak wychować zdrowe dzieci albo tworzyć ciepłą atmosferę w domu. I oboje stajemy się równi w tym co przecież ma służyć nam wszystkim. Niełatwe to zadanie, okupione fochami, sprzeczkami i dyskusjami, ale cholernie satysfakcjonujące kiedy zakończone sukcesem! Jak do tego dochodzić? Z jednej strony nie narzucać swojej woli, cierpliwie przekonywać i uczyć partnera jak dziecko a po drugiej stronie siatki nie zakładać, że jest się nieomylnym, być otwartym na zmianę.
Dziecko powinno nauczyć się na przykładzie swoich rodziców na czym polega równowaga w pełnieniu ról rodzicielskich, wówczas jako już dorosłej osobie będzie dla niego naturalne stworzenie takiego układu. W przeciwnym wypadku jego widzenie własnej roli może ulec zachwianiu lub wyolbrzymieniu. Mamy wówczas do czynienia z tatą megalomanem albo mamą niepewną swoich kompetencji (lub dokładnie odwrotnie i dowolnie różnie we wszystkich możliwych wariantach takiej nierówności).
Napiszę o nim na starość, kiedy już na własnej skórze doświadczę największych wzlotów i upadków rodzicielskich. Dzisiaj czuję jedynie, że najfajniejszy duet to ten, który jest nieudawany, otwarty na zmiany, świadomy swojej siły i zwyczajnie szczęśliwy z bycia razem. Życie nie jest bajką a dojrzewanie w każdym związku z drugą osobą to droga, jeśli jednak codziennie mam ochotę iść dalej i chce mi się po raz tysięczny lepić pierogi, bo on je uwielbia a to mi wystarcza za zachętę do wałkowania, to znaczy że jest dobrze.
Jakim być rodzicem, żeby jak najmniej przegapić? Myślę, że prawdziwym. Takim, który nie udaje, ale też pokazuje dziecku gdzie jest prawda czyli coś czego warto szukać całe życie. Chciałabym mocno być rodzicem przewodnikiem, który swoim życiem i postępowaniem pokazuje co ma realną wartość, kiedy odpuścić a kiedy się poddać i jak po tej porażce podnieść. Chciałabym, żeby moje dzieci myślały nie tylko o sobie, ale dbały o innych równie mocno jak o własne JA. Dzisiaj miałam tego pierwszy przejaw kiedy moja najstarsza córka zadzwoniła do swojej babci a mojej byłej teściowej, która jest ciężko chora, wiedząc że cała reszta świata w swoich fochach i dąsach o niej zapomniała. Wykazała się dojrzałością znacznie wykraczającą poza jej wiek i sprawiła, że jako Rodzic poczułam ogromną satysfakcję z wychowywania człowieka, który właśnie wychodzi poza dzieciństwo i zaczyna oswajać świat, gdzie drogowskazy trzeba sobie znajdywać samemu.
tekst: Agata Lesiowska
foto: Agata Lesiowska
prawa autorskie do zdjęć i tekstu zastrzeżone