Category :

Codziennie chodzimy tymi samymi ścieżkami. Może czasem z nudów zmieniamy trasę, ale po jakimś czasie mijane budynki, drzewa, przystanki, znaki stają się jedynie tłem codzienności. W świecie dziecka nic nie jest nudne i jeśli choć przez chwilę się temu poddamy, może okazać się że nasza codzienność jest naprawdę fascynująca! Proponuję zabawę w zrobienie mapy: razem z dzieckiem oczywiście. Taka mapa sprawdza się, kiedy nasze dziecko na przykład niechętnie idzie do przedszkola albo do lekarza bądź kiedy zwyczajnie chcemy je zainteresować tym, co mijamy na co dzień.

Jak się do tego zabrać

Potrzebna jest kartka papieru, twarda podkładka i coś do pisania. Ustalamy wcześniej w głowie trasę i rysujemy podstawowy szkic ulic, którymi będziemy szli. Zaznaczamy dom oraz cel. Resztę uzupełniamy razem z dzieckiem już w trasie. Pokazujemy mu mapę przed wyjściem z domu i zapowiadamy, że dzisiaj czeka nas ważne zadanie: stworzenie tajemnej mapy!

Na co zwracać uwagę

Idąc już na wyprawę zaznaczamy na naszej mapie wspólnie z małym odkrywcą to, co wzbudza jego albo nasza ciekawość: przystanek autobusowy, sklep rybny, złamane drzewo, okno w kórym zwykle siedzą dwa identyczne koty etc. Uzupełniamy nasz szkic aż do momentu kiedy dotrzemy do celu. Etap pierwszy mapowania zakończony! Wieczorem przegladamy z dzieckiem nasze dzieło i przypominamy sobie co zaznaczyliśmy. Dodajemy rysunki, honorujemy, uzupełniamy detale, piszemy legendę. Pytamy dziecko czy to było mile zadanie? Jeśli się podobało, obiecujemy ciąg dalszy kolejnego dnia.

Tylko dla wtajemniczonych

Etap drugi do całkiem sekretne szczegóły, czyli mapa ciekawostek. Tym razem idąc z mapą chowamy pod dużym kamieniem monetę i zaznaczamy skrytkę na mapie. Obok przystanku zatrzymujemy się i stoimy bez ruchu oraz bez mrugania powiekami przez co najmniej 10 sekund. Przy złamanym drzewie dwa razy obracamy się wokół własnej osi. Przed przedszkolem idziemy tyłem przez 20 sekund. Wszystko zaznaczamy na mapie. Etap drugi zakończony!

Po co właściwie mapować

Map można robić wiele. Można też stale udoskonalać tę pierwszą. Chodzi o to, żeby wspólnie z dzieckiem stworzyć pretekst do zabawy, do bycia razem i czasem żeby odwrócić uwagę od tego co nieprzyjemne, jak na przykład rozstanie. Mapa świetnie sprawdza się w przypadku troszkę starszych dzieci autustycznych, które bezpiecznie czują się w powtarzalnych zabawach. Taka mapa może być wówczas trampoliną do zmian bo przecież codziennie można coś dodawać. Mapę można złożyć i schować dziecku do plecaka. Można ją zalaminować albo wkleić do zeszytu i po latach zapytać dziecko czy pamięta co oznaczał rysunek pioruna przy pustym placu.*

Rozłąka z rodzicem nie jest łatwa, podobnie jak starcie z tym co dla dziecka stresujące. Z czasem maluch zaczyna rozumieć, ze bez mamy też może być wesoło, ze zabawa z innymi dziećmi daje przyjemność. Mapa to to taki pretekst, żeby wyprawa w codzienność była dla dziecka i dla rodzica namiastką przygody.

 

Tekst Agata Lesiowska

 

* Piorunem zobaczyliśmy kiedyś z małym Jackiem naszą bandycką zabawę w płoszenie gołębi zawzięcie zbierających okruchy z pustego placu. Całe szczęście, że ani razu nie przyłapała nas na gorącym uczynku żadna z babć, które karmiły ptaki. Wówczas miejsce trzeba byłoby chyba spisać na straty i zaznaczyć czerwoną kropką tak jak dziurę w siatce przy opuszczonych zakładach… ale o tym już innym razem..

 

O szczęściu piszą wszędzie – tłustym drukiem, kursywą, między wierszami. Wystarczy wpisać to słowo w wyszukiwarce a natychmiast wyświetlają się tysiące stron ’10 powodów..’, 5 sposobów’, ‚Definicja tego, jak być…’ – radzą psychologowie, religie i wyznania, bloggerzy, celebryci i słowniki. Wydaje się, że temat jest tak dogłębnie zbadany i opisany, że nic więcej nie można dodać. Dlaczego więc tak trudno spotkać prawdziwie szczęśliwą osobę, kogoś w czyim towarzystwie grzejemy się jak w cieple kominka, kogoś kto jest sam dla siebie źródłem największego zadowolenia? Tacy ludzie są na wagę złota.

Im starsza jestem, tym łatwiej mi zrozumieć innych. Nie wiem czy to lata, które się dodają do sumy czy trudne doświadczenia życiowe a może ciągłe zmiany pozwalające widzieć świat z coraz to różnej perspektywy. Mam jednak poczucie głębokiego szczęścia. Nie takiego chwilowego, kiedy jesteśmy zakochani albo dostaliśmy dobrze płatną pracę. Mam poczucie szczęścia, do którego można dojść jedynie poprzez bardzo cierpliwe, świadome i odważne polubienie siebie. I dzisiaj chciałabym podzielić się tym, co dla większości może być dziwaczne albo w najlepszym razie dziecinne. Jeśli jednak choć jedna osoba poczuje się przez to lepiej – plan został wykonany. Dlatego, że w poczuciu wewnętrznego szczęścia najbardziej swędzi potrzeba podzielenia się. Nie dla pochwał, uznania czy potomności. Ze zwykłej powinności. To tak jak w pracy logopedy. Przez lata masz kontakt z setkami rodzin i po pewnym czasie widzisz już po kilkunastu minutach gdzie może tkwić problem. Nagle zaczynasz biegle odczytywać sieć połączeń pomiędzy ludźmi, rozumieć dlaczego tak a nie inaczej reagują, czują i wyrażają to co inni blokują. Patrzysz w tym chaosie na dziecko i myślisz, że tak niewiele potrzeba, żeby jego rodzina poczuła się równie szczęśliwa. I na końcu języka masz, że to dorośli potrzebują pomocy, nie dzieci. Bo większość dzieci, z którymi się spotykam, pomimo problemów z komunikacją jest niesamowicie szczęśliwa. Na tym polega dzieciństwo. Oto więc mój zbiór przemyśleń na temat tak oczytany, jak szczęście w odniesieniu do tematu tak oczywistego, jak dziecko.

1. Jeśli nie wiesz gdzie szukać szczęścia popatrz na dziecko

Dzieci cieszą się najprostszymi rzeczami na ziemi. Tym, że deszcz pada im na głowę, że piłka odbijając się leci w nieznanym kierunku, że czasem kaszel brzmi prawie jak śmiech, że balon pryka kiedy wypuszcza się z niego powietrze. Dziecko nie tylko obserwuje świat, ale też filtruje go wszystkimi swoimi zmysłami, zostawiając na dnie to co najmilsze. Maluch szybko zapomina o tym co przykre i stale skupia się na tym, co może sprawić mu przyjemność. Jeśli i dorosła osoba chociaż raz dziennie skupi się na tym, co dobrego ją spotkało w danym dniu może okazać się, że świat też jest fascynujący, bo są w nim: ludzie, którzy potrafią się uśmiechnąć, przyjaciele którzy przysyłają życzenia urodzinowe, ciepłe słoneczne dni, drzewa które już zaczynają kwitnąć, bezinteresowne gesty dobroci, inspirujące książki, ogólnie dostępna wiedza o tym co dla człowieka dobre. Takie male, zbierane cierpliwie momenty przyjemności i dobra budują wewnętrzne szczęście, poczucie że nawet kiedy jest źle – są obszary w których można odetchnąć ze spokojem.

2. Planuj lekko

Dziecko nie planuje być kimś wybitnym. Do pewnego wieku dziecko całkowicie akceptuje to co ma i z kim przebywa. Jeśli oszczędzono mu wychowania w konsumpcyjnym głodzie – nie potrzebuje nikomu niczego udowadniać. Nie czeka na lepsze zabawki, nie szuka nowości na rynku gadżetów, nie zastanawia się jak wybór tego co lubi wpłynie na jego przyszłość. Dziecko zwyczajnie chłonie. Patrzy na świat świeżymi oczami i jest obecne  teraz – nie w  przeszłości ani tym bardziej przyszłości. Dziecko nie pędzi od jednego zadania do drugiego, od jednego obowiązku do drugiego – żyje chwilą obecną. I chociaż jego świat wewnętrzny wcale nie jest pozbawiony stresów, lęków i wyzwań to ciekawość tego, co atrakcyjne przesłania wszelkie lęki. Kiedy zapytasz dziecko o przyszłość – ono WIE, że będzie cudownie.

Jeśli i my porzucimy stres wokół planów, które misternie budujemy przez lata – ten strach o z dom za miastem, podróże dookoła świata, albo konto z gigantycznym depozytem zabezpieczającym przyszłość – może okazać się, że właśnie w tym momencie mamy dokładnie wszystko czego potrzebujemy. Stresów codzienności być może  nie pozbędziemy się, ale wyślemy na wygnanie jednego z największych wrogów naszych marzeń – lęk o to, że się nie uda. Uda się, kiedy zgodzę się na to, że nie musi się udać czyli z  napiętego oczekiwania przejdę do wiary w to, że już do mnie idzie! To jak będę się czuła jutro jest w największej mierze zależne od tego, jak czuję się dzisiaj. Dziecko budzi się szczęśliwe tylko dlatego, że jest dzień a w nim niezliczone ilości nowych ciekawych zdarzeń. My dorośli też tak potrafimy i jeśli to nam się uda – cała fantastyczna reszta pewnego dnia przyjdzie sama…

3.Unikaj tego, co Ci szkodzi

Dziecko samoistnie nie okalecza się, nie szuka tego co wywołuje stres, dyskomfort i ból. Mózg dziecka buduje połączenia neuronalne wokół pozytywnych zdarzeń,  jakby to one miały być osią jego rozwoju. W naturze człowieka jest głęboka wiedza na temat tego, jak osiągać kolejne sukcesy: jak z siadania przejść do pełzania, czworakowania czy pełzania do chodzenia a potem biegania. Mamy instynkty, które w dziecku kierują jego rozwojem wykorzystując wrodzony potencjał. Niestety, ale z wiekiem je zatracamy. Z tego też powodu jemy niezdrowe jedzenie, uciekamy do używek, lekceważymy własne ciało i jego sprawność, ignorujemy potrzeby psychiki, wypieramy głęboko ukryte potrzeby, podporządkowujemy się regułom które niszczą w nas naturalne i spontaniczne dziecko.

Przez lata zaniedbań popadamy w błędne koło, przestajemy rozumieć skąd biorą się choroby, zapominamy że sami na nie zapracowaliśmy własnym stresem, zaniedbaniami, chronicznym zmartwieniem, złością. Najsmutniejsze jest to, że odchodzimy od najbardziej uniwersalnej zasady jaka jednocześnie trzyma nas przy życiu – nasze ciała potrafią leczyć się same jeśli tylko uszanujemy je i utrzymamy w zdrowej homeostazie.

Jeśli więc tak jak dziecko zaczniemy unikać niebezpiecznych sytuacji, będziemy przyjmować pokarm, który leczy a nie truje, porzucimy źródło stresu – nasz mózg odgrzebie nieużywane połączenia neuronalne i przypomni sobie smak wiedzy instynktownej. Papieros będzie smakował jak spalony śmieć, cukier jak nieprzyjemny ulepek, bezruch jak ból ciała, stres jak zakłócenie naturalnego spokoju. Wyleczymy się sami.

4. Szukaj ludzi, którzy Cię ogrzeją

Dziecko ucieka od agresywnych rówieśników, od dzieci które popychają, wyśmiewają albo szkodzą. Jednocześnie dziecko lgnie do osoby, która jest autentyczna i zainteresowana nim, potrafi uważnie słuchać. Niektórzy rodzice mówią, że ich dzieci natychmiast potrafią wyczuć dorosłych – zupełnie jakby miały nadprzyrodzone umiejętności. Chętnie bawią się wówczas z takimi osobami, w towarzystwie których odczuwają komfort, bojąc się tych, którzy są napięci. To bardzo uniwersalne zjawisko – dotyczy wszystkich dzieci – nawet tych najgłębiej zaburzonych.

Wszyscy mamy umiejętność dosyć sprawnej oceny, kto jest dla nas autentycznie miły, kto szczerze się nami interesuje. Ocena ta jest niezawodna. Jako dorośli niestety często zapominamy o niej z wielu powodów: lękiem przed zmianą, idealizowaniem ludzi, kierowani konwenansami albo własnymi lękami. Przez lata tkwimy w szkodliwych dla nas relacjach i zawiłych układach międzyludzkich nie przewidując, że to one w dużej mierze obdzierają nas z wolności wyboru. Pozwalamy toksycznym ludziom niszczyć nasze dobre samopoczucie, wierzyć w to, że jesteśmy mało warci, albo nieodpowiedni. Godzimy się na towarzystwo kogoś, kto tak naprawdę nas nie widzi, nie jest nami zainteresowany.

Jeśli zdobędziemy się na odwagę i tak, jak dziecko wybierzemy tylko tych, którzy patrząc prosto w oczy zachwycą się, tym że tak fajnie być w naszym towarzystwie – świat nagle stanie się pełen niezliczonych możliwości.

 

Porównań z dzieckiem jest wiele, o wiele za dużo. Skaczą w mojej głowie jak pchły na bezdomnym psie weteranie. Na dzisiaj wystarczy. Jeśli komuś pomogło, to znaczy że ten czas poświęcony na pisanie nie został zmarnowany.

Bądźcie jak dzieci i uściskajcie najbliższe sercu swoje i te trochę mniej swoje – dzieciaki!

Konflikty są częścią życia. W życiu jednych obecne codziennie, u innych sporadycznie a u kolejnych w regularnych odstępach czasu dyktowanych zmianą hormonów, pogodą, stanem konta etc. Kłócimy się, złościmy, narzucamy swoje zdanie, obrażamy i buntujemy do momentu, kiedy osiągniemy mądrość mistrza Zen, rabina, przewodnika duchowego albo mistyka i uda nam się całkowicie zapanować nad złością. Codziennie podejmuję to wyzwanie. Świadomie. I chcę dojść do momentu, w którym nic nie będzie w stanie wzbudzić we mnie złości. Cel ambitny jak lot w kosmos, ale przecież niektórzy latają. To dlatego, że złość jest jak szkocki grzyb w łazience, bo chociaż tak powszechny i trudno z nim wygrać, to wcale nie zwalnia mnie z konieczności miażdżenia go za każdym razem jak tylko pokaże swoje macki.

 

Rozzłoszczony świat

Złościmy się na nieznajomych, polityków, partnerów, współmałżonków, rodziców i dzieci. Są tacy ludzie, którzy złość podlewają pod byle pretekstem:–  Znowu pada! Nienawidzę tej wyspiarskiej pogody!  – Jak jedziesz baranie?! Aha! baba za kierownicą!- Popaprańcy znowu chcą zmieniać Konstytucję! – Z taką figurą powinna stać się niewidzialna. etc etc.

Najgorzej jednak kiedy wychowujemy dzieci w atmosferze złości, kiedy obarczamy je odpowiedzialnością za coś, czego nie są w stanie udźwignąć, kiedy na siłę oczekujemy lepszych wyników w nauce, pchamy wbrew ich woli do sportu którego nie lubią, sadzamy przez telewizorem a potem oczekujemy że będą potrafiły koncentrować się na wysłuchaniu książeczki, promujemy grzeczne zachowanie dając dokładnie odwrotny przykład. Nasze wychowawcze rozczarowania kończą się wówczas wybuchem złości, własną niemocą i atakiem słownym na dziecko. Kiedy już słowa nie mają żadnej mocy, sięgamy po kary. Za sprawą pewnego popularnego programu telewizyjnego niektórzy z nas stosują karanie w postaci ‚karnego jeżyka’. Pchamy dziecko do kąta albo na poduchę w kształcie zwierzęcia (niech projektant z IKEA coś zrobi z wypaczeniem jego koncepcji!!!) i każemy mu przeczekać NASZĄ ZŁOŚĆ.

To tak, jakby w kłótni z mężem uciąć dyskusję i wygonić go na karne krzesło: – Siedź tam, dopóki się nie uspokoisz i nie odzywaj się do mnie! A jak nie usiądzie, to zabrać komputer, telefon, nie dawać jeść, nie odzywać się, nie pozwalać wychodzić z domu. Szkoda, że nie zadziała…

 

Czego unikać

Karny jeżyk to pomyłka. W przypadku dziecka nie pomoże tak jak chcemy, bo jedyne czego nauczy to, że rodzic jest silniejszy a złość dziecka naganna. Nie pomoże też rodzicowi uspokoić jego złości, bo problem i tak wróci jak bumerang. Niektórzy rodzice zastosują może wówczas inną metodę – tzw ‚holding’ czyli trzymanie krzyczącego dziecka za ręce do momentu aż opadnie z sił i skapituluje. Wyobraźmy sobie, że stosujemy tę samą metodę w stosunku do dorosłej osoby. Niemożliwe, prawda? Dlatego, że drugi dorosły jest równie silny i równie niezależny. I tutaj właśnie leży pies pogrzebany!  Dziecko jest słabsze, zależne i można na nim popełniać błędy. Nie obroni się bo nie ma w tej walce szans.

 

Złość dorosłego

Zanim więc zastosujemy karę, wyślemy dziecko do kąta, zabierzemy mu jego przywileje zastanówmy się co tak naprawdę stoi za naszą złością? Może to zachowanie, którego doświadczyliśmy kiedy to my byliśmy dzieckiem i nas rodzice karali za byle co? Może to strach, że nie radzę sobie, że czuję się gorszy jako rodzic? Może ktoś na mnie wywiera presję i narzuca tzw. zimny sposób wychowywania a może ja sama/sam mam zbyt wiele stresów i nieświadomie je wyładowuję na dzieciach? A może zachowanie dziecka jest skutkiem mojej słabości, błędów lub zwyczajnej bezsilności? Warto się ze sobą pospierać, zasiać wątpliwość i zacząć szukać winy w sobie.

 

Złość dziecka

Dziecko w każdym razie jest zwykle najmniej winne.  I niestety, ale to często rodzic jest odpowiedzialny za to, że dziecko błądzi, że jest niezrozumiane, że coś zostało pominięte i teraz zbieramy żniwo. Nie chodzi mi o bezstresowe wychowanie – takie też jest pomyłką. Złość dziecka zawsze ma jednak ważny powód. To znak budzącej się niezależności, objaw nieradzenia sobie z emocjami, niezrozumienie zaburzeń rozwojowych i sensorycznych (w przypadku np. dzieci z autyzmem), próba ustalania granic i tak dalej i tak dalej. Powodów dziecięcej złości są miliony. I nie ma jednego uniwersalnego sposobu na radzenie sobie z nią poza wnikliwym obserwowaniem dziecka, zaprzyjaźnieniem się z nim i traktowaniem jak równego.

 

Happy end

Nie karają dzieci ci dorośli, którzy są ze sobą pogodzeni, mają poczucie głębokiej wdzięczności za swoje rodzicielstwo, świadomie walczą z podszeptami złego, rozumieją swoje reakcje, znają siebie, kochają i są kochani. Ja do takich nie należę, bo czasem mnie ponosi i grożę, że ograniczę internet albo nie wyślę na wakacje do Polski, ale czuję że w przyszłym  życiu zwalczę słabości i może dotrę na swój rodzicielski księżyc, czego i Wam z całego serca życzę!

A czy Wy macie swoje sprawdzone sposoby na trudne zachowanie swojego dziecka?

 

 

Tekst Agata Lesiowska