Nigdy nie byłam dobra w rozstaniach. Zanim siostra zniknęła z orbity regularnych spotkań za bramką Okęcia niemal wypchnęłam ją za cienką linię wszystko-jest-ok i boże-jakie-to-smutne. Poleciała za ocean jakby tylko wychodziła na chwilę na egzamin:
– Powodzenia! Nie daj się! Ale masz fajnie! – zdążyłam powiedzieć zanim wycofałam dwie nogi do wyjścia. Gdybym ją dłużej żegnała, intuicja musiałby w końcu dobrać się do mojej świadomości, że to rozstanie na lata a nie wyprawa po kilka souvenirów. Jakiś atawizm ułatwił jednak wejście do kolejnego etapu życia. Uruchomił się niezawodny mechanizm ochrony przed stresem rozstania.
To samo jest za każdym razem kiedy żegnam w Polsce najbliższych. Staram się cmoknąć szybko, mocno przytulić, nie analizować wyrazu oczu i zwyczajnie odwrócić w swoją stronę. Im szybciej tym łatwiej. Najtrudniej kiedy komuś bardzo smutno, albo płacze – wtedy niemal wybiegam z takiej sytuacji. Lampki zapalają się wówczas zadziwiająco sprawnie.
Kiedy jednak rozstaję się z dzieckiem, które do tej pory było stale ze mną a właśnie zaczyna przedszkole – mechanizm szwankuje. Moja obrona jest niczym przy rozpaczy własnego potomka.
Pójście do przedszkola czy każdego nowego środowiska to dla wielu dzieci ogromny stres. Maluch nie ma poczucia czasu, umiejętności przewidywania kiedy będzie za-dwie-godziny albo po-lunchu (w polskiej wersji po-podwieczorku), łatwości szybkiego znajdywania poczucia bezpieczeństwa wśród nieznanych osób. Dlatego płacze, krzyczy, przylega do rodzica jak jemioła do gałęzi drzewa. Jeśli będą ścinać niech zabiorą wszystko, ja nigdzie się nie przesiadam…
Jestem słaba w takich sytuacjach i dosłownie czuję jak w ciągu kilku minut przybywa mi siwych włosów. Jedna Agata każe działać tak jak zaplanowała, druga szykuje się do kapitulacji. Nie mam sposobu na to żeby obejść bezboleśnie stres mojego dziecka. To boli, zostawia w sercu dziurę po wielkim wyrzucie sumienia, że za wcześnie na to rozstanie. Ratunek, w przypadku moich dzieci, jest jeden – matka zastępcza.
Jeśli dziecko zostanie mi wyrwane z zimną konsekwencją, miejsce będzie spalone a moja rana rozbabrana. Moje dziecko długo nie umości sobie gniazdka w przedszkolu gdzie trzeba odrywać, bo nie starcza cierpliwości na bardziej ludzkie rozwiązania. Jeśli jednak nauczycielka przytuli moje dziecko, podniesie i zaprowadzi za rękę do ciekawego miejsca okazując empatię i absolutny spokój – pisklak odważy się polecieć za mamką bo zaufa i zyska energię na obwąchiwanie otoczenia. Jeśli proces będzie nosił znamię czasów wiktoriańskich bądź epoki gospodarki planowanej
(purytańska konsekwencja versus troska o przyszłego obywatela) – energię dziecka pożre niewidoczny wróg: niepokój. Myślę sobie gorzko jak wiele szkody może w dalszym życiu wyrządzić taki fatalny start w życie przedszkolne.
Pamiętam jak dziś wszystkie te spalone przedszkola, w których w poprzedniej dekadzie próbowały odnaleźć się dwie dorosłe dziś niemal córki. Szarpanie malucha za rękę żeby przedszkolny szereg był posłuszny jak ten w Korei Północnej; przymusowa ciemność drzemkowa dla dziecka które woli łapać witaminę D i odmawia nałożenia pidżamy jak ja obcasów na tatrzański szlak; linia dywanu wystarczająca kraniec mojej władzy rodzicielskiej; czarne chmurki za brak apetytu jak nagana w pracy za gorszy nastrój; zaryglowanie drzwi do przedszkolnej twierdzy i strach mojego dziecka, że mama ich za licho nie sforsuje; krzyk wołającego na puszczy i stale ta sama odpowiedź: – Teraz proszę już o ciszę!
Z tak głęboko zasiedziałym labiryntem przedszkolnych absurdów nie ma szansy wygrać jeden rodzic gdy pozostała dwudziestka łyka codzienność bez zastanowienia. Ileż to razy słyszałam: – Daj spokój, przyzwyczai się… To prawda. Przyzwyczaiło się w końcu dziecko co dla mnie bliższe było złamaniu szeregowego. A wystarczyłaby jedna idąca pod prąd nauczycielka-idealistka, która wypnie się na pośpiech, rutynę i bezmyślne zwyczaje. To było dawno temu. Ufam, że wiatr odnowy zmienił obyczaje i nie jest dziś trudno znaleźć w polskich placówkach panie, które nie pospieszają żegnających się przedszkolaków i pozwalają rodzicom na to samo.
Mam dziś komfort nieograniczonego niemal wyboru przedszkola dla mojego dziecka. I jedyne co mnie interesuje to bezpieczne dla niego środowisko. Pal licho naukę języków, akrobatykę, desajn czy capoeirę. W wieku przedszkolnym za wcześnie na kucie talentu, bardziej przemawia do mnie niespieszny spacer, błotko i wolność wyboru. Edukacja i tak ostatecznie pożre dziecko wpychając je w programową foremkę. Na razie niech najważniejszą miarą bezpiecznego dla dziecka miejsca będzie moment rozstania. To nie ja mam je (rozstanie) udźwignąć ani nie moje dziecko. To przedszkole powinno tak sprzedać swoją ofertę, żebym nie musiała do niego jechać ze ściśniętym żołądkiem. Przechodziłam to już z dwójką dzieci, z kolejnymi wiem w końcu jak ugryźć problem. Dziecko potrzebuje czasu i pewności, że nikt go nie popędza a doskonale rozumie, że zmiana jaką przechodzi jest ogromnym wyzwaniem. Dziecko, każde dziecko wyczuje intuicyjnie, czy dorosła osoba pod której opiekę trafia to podziela. W tym maluchy są dużo doskonalsze od naszego – zamazanego konwenansami, lękami i oczekiwaniami – interpretowania innych.
A może niepotrzebnie dywaguję? Może dziecko trzeba oddać tak szybko jak nadaje się bagaż na lotnisku, po lakonicznych pytaniach o zawartość eksplodujących materiałów, bezuczuciowo i bez zbędnego ociągania się bo za plecami chrząka już z niecierpliwością tłum innych podróżnych? Jak nie zdążysz – zamkną ci bramkę i trzeba będzie pogodzić się ze stratą. Spiesz się jeśli nie chcesz iść piechotą…
Niech się spieszą.
Moje dziecko ma czas.
Całe życie przed sobą.
tekst: Agata Lesiowska
foto: Agata Lesiowska i Saku
prawa autorskie zastrzeżone
Stoję na plaży z nazwą zbyt trudną
Bez ludzi tłumu w styczniu przykrótkim
Ocean widzę jak liże skały
A potem opada znowu na dno
I wodę zostawia kroplą na skórze
Śladem pamięci poślubia ją
W ciemności wczoraj dzisiaj jak kret
Co wyszedł za wcześnie na ląd
I patrzy na spektakl ruchomych barw
Zbyt kolorowy by zabrać w głąb
Oszołomiona hipnozą tych mgnień
Już zapomniałam że chudnie mój czas
Wypuszczam dzieci spod swoich rąk
Niech znajdą zabiorą to
Co leży niechciane prosi o cel
Kamyki ślady złamany kij
Cień wydłużony słońcem obecnym
W tym lecie zimowym tak obcym tam
Ja też kiedyś znajdę odwagi dość
By życie spakować i przenieść dni
Wszystkie domowe w podróż pod prąd
Wozem strażackim furgonem rowerem
Jak Cygan z taborem jak wiatr jak los
Co już zapomniał skąd gdzie i po co
Przeczytam w końcu tych książek las
Tych liter mrowie żyć innych spis
Przeżyję spokojnie jakby to film
Rozrywka niedzielna sączona codziennie
Z przerwą na drzemkę pływanie i sok
Luksus zbyt trudny w tym pędzie mas
Zgubię telefon cofnę się w czas
Gdy zdjęcie na kliszy gasiło pokusę
Zabrania ze sobą widoku fal
Gdy woda z bidonu kanapka w papierze
Owoc gazeta i kroków tysiąc
Minutę każdą wydłużyć mogły
Zanim rozpuszczę to szczęście we mgle
Pchana na północ gdzie ponoć mój dom
Zawołam bezgłośnie do wszystkich tych dusz
Co stąd wypłynęły lecz mają trop
Zza Morza Ciemności prosto w ten blask
Pokażcie gdzie droga powrotna!
tekst: Agata Lesiowska
foto: Agata Lesiowska (Yashica 24) i Saku (Nikon FM2)
prawa autorskie zastrzeżone