Jadę pociągiem do Edynburga. Sama. Prosto w dzień, który wyrwałam swojej rodzinie. Uciekłam z domu, po raz pierwszy po 4 latach nieustannej warty. Buja mnie łagodnie w tym głośnym pociągu, kołysze jakby na uspokojenie uzbieranego przez dziesiątki miesięcy poczucia służby. Nos zbiera znacznie więcej zapachów niż na co dzień, oczy widzą to co w normalnych warunkach przecięte by zostało schylaniem się po upuszczony samochodzik albo panicznym szukaniem w torbie ostatniego krakersa. Dźwięki tłoczą się kakofonią pasażerów, z których większość to rodziny z dziećmi. Mogę udawać samotną. Starą pannę. Dziwaka. Szczęśliwą singielkę w drodze na randkę lub do pracy. Nie definiuje mnie dziś obecność dzieci ani mężczyzny. Granice mojego dnia pilnuje z jednej strony świt a z drugiej pora snu.
Patrzę na zawiłą sieć zależności między ludźmi, także tymi nieznajomymi i nie mogę pozbyć się wrażenia, że większość z nas stale kogoś ocenia. Gapię się na tych co siedzą przede mną, bo po raz pierwszy od dawna mam taki luksus. Jest w tej wiwisekcji rodzaj sadystycznej satysfakcji – oni stale skupieni na swoim świcie, a ja chwilowo poza, przynajmniej do wieczora.
Patrzę, jak dobrze sytuowane małżeństwo z wypielęgnowanym pięciolatkiem powoli popija kombuczą kawałeczki sushi podczas gdy barbarzyńska matka ze śpiącym niemowlakiem na rękach próbuje załagodzić spór między pozostałą trójką swoich dzieci. Widzę, jak wypielęgnowana mama z reprymendą i pogardą patrzy na tę kobietę, której standardy leżą za inną górą. Smucę się myśląc o tym, że tu właśnie pogrzebana jest nasza największa ludzko słabość – nasz grzech próżności. Często wydaje nam się, że jeśli w danym momencie mamy czegoś miłego więcej albo tego kłopotliwego mniej – jesteśmy wyżej. Lepiej edukowani, bardziej świadomi, szczęśliwsi.
Mylimy się przy tym okrutnie, bo chociaż wypielęgnowana mama świetnie będzie wyglądać na selfie, które zrobiła jak tylko wsiadła do pociągu to ta, która nie może dogonić czwórki dzieci wieczorem popatrzy na cztery razy więcej małych ludzi, bez których nie wyobraża sobie życia. Mama z niemowlęciem nie zdąży pomalować paznokci, ale dzisiaj już co najmniej kilka razy przystawiła dziecko do piersi. Jest na nieustającej warcie, widać zmęczenie w każdej komórce jej ciała, ale to w niczym nie czyni jej gorszą.
Gorszą nie jest też ta dziewczynka, która właśnie wyje bo chce swoje ulubione ciastko, nie krakersa. Gładko zaczesany chłopiec poprawnych rodziców patrzy z oburzeniem na dzikuskę. Zastanawiam się jednak, komu będzie łatwiej w życiu – tej, która jasno komunikuje potrzeby czy temu, co potrafi je dostosować do oczekiwań pozornego tylko porządku.
Jesteśmy tacy różni, tak różnie wychowujemy dzieci i jednocześnie tak wiele moglibyśmy się od siebie nauczyć, gdyby przestać oceniać. Może inność, która razi jest tak naprawdę naszą głęboko zepchniętą potrzebą…
Przypominam sobie znajomego, który wielokrotnie naśmiewał się z motocyklistów, jako ‘dawców narządów’ do chwili, w której po rozwodzie, w akcie rekompensaty tego co stracił kupił sobie… motocykl. Wszedł w zastępy grupy, którą tylko pozornie pogardzał a która była jego obiektem zazdrości.
Jeśli przytulić to z czego się naśmiewamy, napiętnujemy albo czemu dziwimy to może lepiej da się poznać mroczne zakamarki własnej duszy.
W Szkocji bardzo ważne jest wdrażanie dzieci do szanowania innych, przejawiania tolerancyjnej postawy w każdym aspekcie życia społecznego. To jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę wielość kultur współistniejących tu obok siebie. Jednocześnie jednak nie daje się dziecku wyraźnego powodu dla którego warto nie oceniać. Mówi się o poprawności, wielokulturowości i innych sloganach wyciętych z przemówień polityków. Ucieka jednak największa wartość wyzbycia się osądu: empatia.
Jeśli mam uczyć swoje dziecko, żeby nie patrzyło krzywo na rówieśnika to nie dlatego, że tak jest nieładnie ale dlatego, że ten krzyczący kolega ma powody żeby się tak zachować. Może cierpi, może jest mu smutno, może w ten sposób prosi o pomoc. Za tą innością jest człowiek z jego osobistym światem, którego nie da się ocenić po pozorach, którego oceniać nie ma prawa nikt poza nim samym.
Gdybym więc miała moc zamiany ludzi rolami, tak jak w filmie „Magik z Nowego Jorku”, gdzie po włożeniu butów staję się ich właścicielem – zdjęłabym kozaki na obcasie zniesmaczonej mamy i dała jej trampki sąsiadki. Odwiązałabym piękne buciki chłopca a na ich miejsce wsadziła różowe butki dziewczynki. Dałabym im trochę czasu, żeby popatrzyli na te pożyczone życia z całym bagażem tego co w danym dniu je ukształtowało. Żeby poczuli swoje zmęczenie, głód, dolegliwości, rozdrażnienie, tęsknotę, lęk i wszystko to co sprawia, że czujemy.
Sama chciałabym zamienić się butami w chwili kiedy złoszczę się na najbliższych. Może dzięki temu częściej robiłabym sobie jednodniowe przerwy od rodziny.
Tymczasem wysiadam. W swoich butach. Z głębokim poczuciem wdzięczności, że mogę chodzić, pisać, czuć, kochać, złościć się i żyć z tym dalej. Tak jak wybieram. Niech osądzi mnie tylko moje sumienie.
tekst: Agata Lesiowska
foto: Agata Lesiowska
prawa autorskie zastrzeżone
Nadzieja
Ubrała się lepiej
Niż zwykle na co dzień
W sukienkę czerwoną
Tę kusą
Na randkę
Do kina
Co wisi
Nieskromnie
I czeka
Na wyjście
Jechała dość długo
Przed siebie bez planu
Aż coś w niej ucichło
Jak silnik
Zgaszony
Szła pewnie
Prosto
Ścieżką
Tam w górę
Niczyją
Stanęła na klifie
Gryzionym przez fale
Na horyzoncie wyspa
Za nią
Kolejna
Potem już
Cisza
Aż do następnej
Parafii
Ludzkiej
Już miała odejść
Bez żalu do tamtych
Którym nie trzeba
Żadnego powodu
Żeby się spełnić
Wytrwać
Wytrzymać
Coś
Udowadniać
Zdobywać
I podszedł człowiek
O zwykłej posturze
Nieduży niemały
Ciężki od strachu
Stanął
Tuż przed nią
Prawie ją
Zdeptał
Popatrzył
W fale
Lecz ona chwyciła
Za jego serce
Ścisnęła zręcznie
Żeby znów
Biło
Komuś
Kto
Kocha
Kochaniem
Zbawia
I poszła spokojna
W sukience czerwonej
Nadzieja zziębnięta
Uratowana
Poszła pod
Rękę
Znów
Zakochana
W człowieku
Słabym
Jak ona
Sama
Agata Lesiowska
Glasgow 2019
Dziecko potrzebuje ciszy.
Ty też.
I ja.
I mój sąsiad.
I ten, który wprowadzi się na jego miejsce.
Codziennie.
Tylko w ciszy człowiek może usłyszeć siebie, bo pędząca cywilizacja jest coraz głośniejsza, bardziej wymagająca i bezwzględna dla naszego uniwersalnego poszukiwania równowagi. Topimy się codziennie w powodzi wiadomości, obrazków przewijanych i lizaniu rzeczywistości. Patrzę pod swoje łóżko a tam kolejka sześciu książek do przeczytania z trzema napoczętymi i jedną prawie zjedzoną. Obok notatki ze słówkami do zapamiętania, w skrzynce wiadomości do odpisania, w eterze wieści ze świata niepotrzebne, ale kuszące ułudą względnego 'bycia’ tu i teraz.
To wszystko to iluzja. Łapię się czasem na tym, że nie potrafię zatrzymać myśli. Od całkowitej klęski ratuje w miarę regularna medytacja, zawieszenie moje osobiste w ciszy. I ucieczka w krajobraz, ostatnio niezależnie od pogody.
Wyobrażam sobie jednak, że gdybym miała telewizor, słuchała radia, na bieżąco żyła w mediach społecznościowych, stale udzielała się tu i ówdzie – moje poczucie niewystarczającego obycia byłoby jeszcze bardziej bolesne. Mówią, że bez mediów, bez trendów, bez wiedzy najnowszej się nie da, bo TRZEBA BYĆ NA BIEŻĄCO. To jest największy fałsz naszych czasów. Nie trzeba. Naprawdę. Da się żyć bez bycia wszędzie, sprawdzania, odpisywania, dyskutowania na tematy chwilowe, opowiadania się przeciwko czarnym, zielonym albo tęczowym i nieustannego konsumowania. Można, jeśli tylko świadomie wybierze się CISZĘ. Nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla swoich dzieci. Nie wyobrażam sobie jak szczęśliwie i naturalnie może rozwijać się dziecko w takim natłoku szumu. Nie wyobrażam sobie, jak możliwe jest świadome rodzicielstwo w takim rozproszeniu. Dlatego stoję okoniem. Jak dziwak z innych czasów, który wybiera mniej niż więcej.
Rodzic potrzebuje ciszy. Dziecko potrzebuje ciszy.
Popatrz jak niepewnie stawia swoje pierwsze kroki, jeździ ulubionym samochodem po nieistniejącym torze, czyta książkę, udaje że jest baleriną, biegnie przed siebie pod słońce, odrabia lekcje albo zwyczajnie nudzi się.
Cisza jest taka ważna.
Stale gdzieś pędzimy, robimy kilka rzeczy na raz, żeby w jednej minucie upchnąć ich kilka. Wszystko musi mieć cel, znaczenie i wymierny efekt. Nie ma czasu na zwyczajne BYCIE. I w tę gonitwę zabieramy nieświadomie dzieci.
Popatrz więc w ciszy z niewypowiedzianą dumą, jak to pięknie, że jesteś rodzicem właśnie tego człowieka. Zatrzymaj się, żeby zauważyć swoje dziecko, żeby zastanowić się czego najbardziej potrzebuje do szczęścia, żeby zwyczajnie zachwycić się swoim rodzicielstwem. Idź pod prąd, nie bój się być innym rodzicem niż wszyscy. Kwestionuj, bo to co nam sprzedają jest produktem dla naiwnego konsumenta. Nie musisz urządzać Świąt, które pozbawią Cię radości życia bo staną niekończącą listą zakupów czy spraw do załatwienia. Nie musisz zapewniać dziecku najlepszej edukacji, bo ta najbardziej wartościowa przychodzi sama kiedy dziecko ma czas i warunki, żeby poznawać siebie.
Nie musisz gonić za planami, marzeniami, ustalonymi datami wylotu i powrotu z wakacji. Nie musisz urządzać urodzin, wielkiego sprzątania, codziennej kąpieli i sypialni w stylu rustykalnym.
Możesz, ale wówczas nie narzekaj, że nie masz na nic czasu.
Dziecku cisza potrzebna do naturalnego rozwoju. Tak jak zima potrzebna ziemi, żeby odetchnąć, zmagazynować myśli i energię na czas kiedy będzie warto się piąć ku słońcu.
Mnie cisza potrzebna, żeby usłyszeć dziecko. A potem, żeby usłyszeć siebie i zdystansować się do wszystkiego co sprawia, że gubię drogę do własnego centrum świata. Tam jest odpowiedź na każdą wątpliwość i siła, z którą nikt nie wygra.
Tam jest spokój.
tekst: Agata Lesiowska
foto: Agata Lesiowska
prawa autorskie zastrzeżone
Zdjęcia ilustrujące tej wpis zrobiłam podczas dwugodzinnego marszu wzdłuż Cliff top trail w Dunbar, Szkocja