Mama jak stary sweter

Klonowy liść wymiętolony

 

Jestem mamą tak niedoskonałą, jak sweter z kanadyjskiego second-handu, który przysłała mi kiedyś siostra. Wyciągnięty, sprany, pokłaczkowany, używany przez inne kobiety a teraz mój. I patrzę czasem jak różne kolory się na tym łaszku mieszają, jak zdeformowane gdzieniegdzie gwiazdki kontrastują się ze ściągaczem luźnym i łokciem wypchanym. I raz zakładam sweter z czułością, bo on przecież od siostry a kiedy indziej z rozpaczą, bo wolałabym jednak bardziej eleganckie wdzianko. I myślę, że właśnie w tej zmienności jest klucz do tego, żeby się nie pogubić. Bo zgubić się łatwo, na co zresztą pozwalam sobie regularnie. Kiedy ciało boli od całego dnia schylania się po zabawki, gotowania, karmienia, zabawiania, przewijania, dbania o potrzeby mojego mikroświata z wyłączeniem własnej szacownej osoby – zgubić się muszę. Wychodzę wtedy z siebie, gniotę swoje macierzyństwo jak nieudany szkic listu i wysyłam się sama na pożarcie obojętności. Idę więc spacerem do supermarketu po bułkę jak po zbawienie duszy. Albo przeglądam zdjęcia z królewskiego wesela zastanawiając się, jak to fajnie i strasznie jednocześnie być księżniczką w czasach kiedy wszyscy mamy być równi. Albo czytam na pocieszenie książkę o włoskich pociągach, której bardziej pokręcone są od mojego zmęczonego stanu. Nie jestem mamą doskonałą. Nigdy nie będę. I od kiedy to akceptuję, przestaję oceniać inne mamy.

 

 

My mamy mamy tak samo,

 

Spotykam bowiem w swojej pracy chyba wszystkie możliwe modele macierzyństwa. Mamy zapracowane, mamy które potrafią do łez rozśmieszyć, mamy jak plaster na każdy ból, mamy nieobecne i te wszechobecne, mamy zestresowane, mamy zaangażowane, mamy niepoprawnie optymistyczne i nieustannie zatroskane. I kiedy widzę, jak wszystkim nam najbardziej zależy na tym, żeby nasze dziecko niczego się nie bało, chodziło po świecie krokiem szczęśliwszym niż nasz – myślę sobie, że stale czegoś można się nauczyć. Na przykład tego, żeby pamiętać o sobie i czasem sprawić sobie długą wizytę u fryzjera, tak jak mama Maćka; albo żeby umieć się śmiać z siebie kiedy mąż idzie w zupełnie innym kierunku a przecież miało być jednogłośnie jak u rodziców Grzesia, bądź wierzyć – jak mama Kacpra – wbrew wszelkim opiniom, że to dziecko, które prowadzę za rękę osiągnie szczyty – swoje własne i we własnym tempie.

 

 

Piachem w oczy, krytyką po łapach

 

Nie jest w dzisiejszych czasach łatwo być mamą, bo presja na to żeby nie popełniać błędów, stale być rodzicem obecnym, spełniając się jednocześnie we własnej dorosłości – jest ogromna. Najtrudniej chyba obronić się przed ostrzałem porad, opinii i sugestii co nawet sposób wiązania buta przez dziecko potrafią zinterpretować na niekorzyść rodzica, bo nie tę półkulę mózgową rozwija u potomka swojego. Odmawiam więc mądrym głowom, trendom i recenzentom posłuchu. Narzucam swój wyciągnięty stary sweter i pcham ten wózek swój trzeszczący pod naporem dziecięcych potrzeb na własną górkę. Dzisiaj mam dosyć ale kiedy przypomnę sobie, że każdej z nas bywa niełatwo kółka toczą się lżej. Niełatwo było mojej mamie, której macierzyństwo musiało wystarczyć o 20% większej gromadce dzieci;  niełatwo ma Pakistanka z góry, która w obcym kraju z trudem próbuje pozdrowić mnie w obcym  języku i jako substytut podsyła przez dzieci przepyszną samosę pachnącą jeszcze jej ciepłą kuchnią; nielekko jest mojej bliskiej zapracowanej znajomej, za którą dzieci tęsknią jak tęskni się za dawno niewidzianą miłością; szanuję i tę mamę, której dzieci już odeszły w dorosłość a której los zesłał chorobę.

 

Jesteśmy herosami i gigantami. Potrafimy codziennie, mozolnie od rana wstawać z wiarą, że będzie łatwiej. Nie zawsze się udaje, nie zawsze świat to widzi, ale taką rolę dostają tylko szczęśliwcy! Niech spektakl trwa, niech rola nie uwiera, ponoć dobry aktor, stale szlifuje swój warsztat niezależnie od tego jak głośno oklaskują…

Wszystkiego Najlepszego z okazji Dnia Mamy!

 

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *