Zanim wybuchniesz

Mamy momenty słabości. Dużo ich ostatnio u nas.

Od tygodnia maluchy chorują. Płaczą w dzień, płaczą w nocy, są przewrażliwione, zmęczone, cierpiące. Na horyzoncie widać już poprawę, bo katar zasycha i po gorączce od dawna nie ma śladu. Dzisiaj jest ten dzień! Postanawiam, że wsiądziemy do samochodu, gdzie ręce będę miała zajęte tylko kierownicą a wzrok utkwiony przed siebie, bo pewnie dzieci ( 10 miesięcy i 2,5 roku) szybko zasną. A ja zatrzymam się na jakimś parkingu, wyciągnę z torby swój rytualnie codzienny termos z herbatą, gazetkę i ciszą się podelektuję w tym samochodzie jak w jakiejś dawno wyczekiwanej Arce Noego. A jak już zaczną się wiercić to zrobimy zakupy, czyli poczuję, że wszystko wraca na stare tory. Wciągnę nosem miejskie powietrze, chwycę koszyk sklepowy, pomacam sałatę i zanurzę się w zwyczajności.


Krzątam się więc jak tornado po domu, żeby zdążyć zanim poranne zmęczenie powali te najmłodsze moje dzieci. Im szybciej biegam, tym głośniej płaczą. Adam śledzi mnie na swoich czterech łapach z płaczem nieutulonym, Mania w spazmach wyciąga ręce ‚jestem męciona!’ (zmęczona). Portfel spakowany, suwak zamknięty. Aha! Termos postaw przy drzwiach, pomadka na usta, ubieraj dzieciaki.

Mania ucieka na łóżko pod koc, Adam płacze tak, że ścigać się z nim dłużej już nie mogę, ktoś do mnie dzwoni, potykam się o wystający odkurzacz.

BASTA! BASTA COSÌ! 

To przecież nie ma sensu. 

To ja chcę wyjść.

Oni chcą się wtulić w moje ciepło i odpocząć po trudnej nocy.

Macie rację dzieciaki.

Nie dzisiaj.

Siadam na łóżku, pozwalam Mani zatrzymać mój pośpiech, Adamowi oddaję jego pierś. I nagle zaczynam rozumieć jak wiele jeszcze muszę się nauczyć, żeby zrozumieć że rodzicielstwo to przede wszystkim sztuka rezygnacji. Z czasu dla siebie, planu dnia, przewidywalności, dokończenia czegokolwiek, dopicia, domyślenia, dodania niepotrzebnych oczekiwań.

Odejmuję wam zatem dzieciaki tonę własnego stresu. Zostajemy.

Tik tak. Tik tak. Tik tak. Zasnęli.

W czasie kiedy napisałam te słowa. Takie to było proste i takie cholernie trudne zarazem.

Trudne momenty

Bywają dni tak trudne, że kiedy wchodzę w kolejny zmierzch gratuluję sobie, że się skończyły te mini-wyzwania. Choroby, zarazki. Płacze nieutulone. Skrajne niewyspanie. Napięcie przedmiesiączkowe. Nieporozumienia domowe. Ignoruję formularze do wypełnienia, wnioski do wysłania, telefony do wykonania, życie do kontynuowania. Kończy się dzień. Zamykam za nim drzwi.

Za dużo tego.

Czasem.

Dzisiaj byłam Scarlett O’Hara, jutro pewnie Kopciuszkiem ale może pod koniec tygodnia uda się wskoczyć w skórę Kleopatry. Przecież w najbardziej duszącym mnie dniu mogę liczyć na to, że jutro wstanie kolejny. A wraz z nim nowa nadzieja na to, że będzie łatwiej i radośniej. Że być może moje macierzyństwo nie zawiśnie na wiele godzin tak ciężkim balastem, że kąciki ust częściej będą w dole; być może kolejka obowiązków przegrupuje się, część z nich znudzona odejdzie a zostanie tylko jakiś ogonek: kolacja do zrobienia, dwie pieluchy do przewinięcia, jedna kąpiel – ta własna dla zmycia z siebie zmęczenia.

Dystans

Bycie mamą nie jest łatwe. Dla nikogo. Możesz mieć jedno dziecko, dwójkę albo szóstkę – wyzwań jest jednakowo wiele. Możesz być mamą w domu, mamą pracującą, mamą obecną i pół-obecną. Jesteśmy wielością i jednością. Pomimo różnych modeli wychowywania, porad, instrukcji, ostrzeżeń i ocen. Jesteśmy tylko ludźmi ze swoimi potrzebami, niedojrzałościami, niezrozumieniem i zmęczeniem. Oczekujemy jednak od siebie, że życie jest możliwe bez popełniania błędów.

To jednak błędy budują we mnie lepszą mamę, bo kiedy za dużo powiem w złości, za głośno tupnę nogą czy za mało serca podaruję bliskim – nauczę się to zauważać. A to już bardzo wiele! I chociaż mleko się rozlało a ja nie cofnę swojej złości to kolejnym razem wstanę o świcie z mocnym postanowieniem, że ręce będą pewnie trzymać ten macierzyński dzbanek. Polewać będę równo, z przyśpiewką radosną, z wygłupem na ustach żeby się dzieci śmiały. A kiedy mleka w nim prawie całkiem ubędzie, bo cierpliwość się skończy – to przeciągnę cierpliwość na rezerwie do samego końca. Dnia.

A o świcie napełnię od nowa.

Aż do dnia, kiedy mleka będzie tyle, że nikt nie zauważy że kiedykolwiek go brakowało.

 

Jeśli spodobał Ci się ten wpis, masz ochotę dorzucić coś od siebie – zostaw proszę po sobie ślad życia w komentarzu. Chętnie dowiem się, jak Ty sobie radzisz z podobnymi trudnościami.

 

tekst: Agata Lesiowska

foto: Agata Lesiowska, Have Some Water

prawa autorskie zastrzeżone

 

P.S. Podczas robienia zdjęć nie ucierpiało emocjonalnie żadne dziecko. Leżąca Mania została sfotografowana w sierpniu, po tym jak starsze siostry odmówiły wspólnego oglądania filmików. Wkrótce potem została pocieszona, przytulona, nakarmiona i uspokojona.

 

 

 

4 komentarze

  • M.

    Agata jak bardzo był mi dziś potrzebny taki wpis… właśnie dziś, po masakrycznie trudnym tygodniu. Zuza baruje się w szkole z ciągnącym się za nią od pierwszej klasy brakiem umiejętności skutecznego uczenia się, pojawia się kolejna klasówka za klasówką, uczenie się tych wszystkich zbędnych rzeczy, a przy tym wszystkim brak czasu na życie, na pasje, na rozwój. Ciężko, zwłaszcza, że to właśnie oceny decydują o kolejnych etapach edukacji, o tym czy dostanie się do liceum, czy moze jednak będzie zmuszona iść do szkoły zawodowej choć tego nie chce. W tym wszystkim tkwimy razem, w chorym systemie edukacji robiącym z dzieci roboty bez duszy, cała rodzina jest podporządkowana kolejnej klasówce i walce o dobrą ocenę, bo liceum, bo podwójny rocznik, żeby nie odpuścić na chwilę, bo nie dogonimy… i tak dzień za dniem pędzimy, rozpamiętując każda porażkę i waląc głową w mur. Dzieci są numerkami z notami i punktami, nie ma w polskiej szkole dzieci, są tylko cyferki. Jestem strasznie rozżalona :( Ściskam Cię mocno.

    • Lis

      Monika, strasznie mi przykro, że nad waszymi głowami tyle chmur i stresu – a szczególnie nad Zuzą, która od samego początku jest kompletna i dokładnie taka, jaka ma być! I wiem, jak niełatwo jest sprzeciwić się systemowi, iść pod prąd i powiedzieć ‚mam gdzieś wasze oceny’. Ja wiem, że oceny mają ukierunkować, pokazać braki. Szkoda tylko, że nie odkrywają tego co w dziecku najcenniejsze – wrodzonych umiejętności.

      To wszystko dodatkowo wywiera okropna presję na dziecku, żeby dogoniło, nie odpadło, nie stoczyło się.
      A to przecież bez sensu.

      Nie ma znaczenia, czy wybierzecie liceum czy szkołę zawodową. Znaczenie ma to, czy Zuza będzie rozwijała to, w czym jest dobra, co daje jej szczęście.
      Dopiero teraz, po wielu wielu latach zauważam jak mało znaczące są te wszystkie papierki, dyplomy, certyfikaty a jak ważna jest pasja. Jeśli ją pielęgnujemy łatwiej wówczas odnaleźć się w gąszczu niewiadomych, nie dać zwariować i doskonalić w ukochanym zawodzie. Wiem, że to bardzo trudne, ale chyba jedynie zrezygnowanie z tego wyścigu i zaufanie dziecku ma tu sens. Może warto poszukać takiej szkoły, gdzie (niezależnie od jej profilu, notowań i miejsca w rankingu) Zuza znajdzie przedmioty, które uwielbia? Może to będzie kluczem. A może taką, w której nauka nie będzie taką traumą i dzięki temu dziewczyna znajdzie czas/energię na rozwijanie pasji pozaszkolnych?

  • Wiktoria

    Świetny artykuł. Ja nie jestem Mama, ale czytając on Twoim macierzyństwie myśle sobie ze wkoncu ktoś mówi PRAWDĘ. Wiele Mam skupia się na tym jakie są wspaniałe dzieci i jak bardzo cudownie jest być Mama- tez mówią ze są zmęczone ale nikt napatwde nie wgłębia się w doskonalenie siebie poprzez macierzyństwo. Bardzo wyraźnie widzę ze Twoim zadaniem tutaj nie jest bycie „najlepsza” mama, najbardziej ułożona czy naj-w inny sposób. Czuje ze Twoim celem jest być „świadoma” Mama. Bardzo inspirujące podejście do rodzicielstwa.

    • Lis

      Ta świadomość to jedno z największych wyzwań. Bo codziennie, nieustająco ale jak budująco, kiedy w zamian dzieciaki dadzą największe możliwe uśmiechy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *