Pogodniaki SIERPIEŃ
Z pogodą w Szkocji jest różnie, codziennie trzeba być przygotowanym na deszcz. Zupełnie jak w życiu. Nie chodzi o jakiś pesymizm, ale liczenie się z tym, że może być nieprzyjemnie i o docenianie każdej słonecznej chwili. Dlatego staram się regularnie wyszukiwać tutaj swoje pogodniaki – to co gwarantuje dobrą pogodę ducha.
Zbieram codziennie chwile, które nawlekam sobie na sznurek z mentalnym napisem 'optymizm’. To takie małe i oczywiście te większe przyjemności, które budują we mnie poczucie, że jest dobrze. Wierzę, że jeśli robić to regularnie, to w końcu wejdzie w nawyk i nawet kiedy pralka zatrzyma się w połowie prania ze zgrzytem, z otchłani wymiaru niemożliwego wyjdą pluskwy a siwych włosów będzie za dużo na użycie henny – pomyślę sobie 'MIMO WSZYSTKO JEST FAJNIE’.
Z drugiej strony staram się też nie narzekać, chociaż w ósmym miesiącu ciąży kiedy ciało toczy mi się niemiłosiernie wolno, jest nieco trudniej. W ogóle trudniej jest w życiu być pogodnym. Oto krótki przegląd moich pogodniaków czyli tego, co sprawia, że jest fajnie.
1. Czyszczenie przestrzeni,
czyli minimalizm otoczenia, usuwanie niepotrzebnych sprzętów, ubrań, bibelotów, przydaśków. Zaczęło się niepamiętamnawetkiedy i nadal trwa. Nigdzie lepiej mi się nie odpoczywa niż w sypialni, gdzie mamy tylko łóżko… bieżące lektury i własnej roboty krem do ciała. Na ścianach został jedynie termometr, nadal nie mogę znaleźć odpowiednio inspirującego plakatu albo zdjęcia do powieszenia więc w słoneczne dni obserwuję, jak cienie malują mi obrazy.
2. Herbata,
a właściwie czas na herbatkę przy której można delektować się gorzką czekoladą, ciastkami własnej roboty, albo chociażby i daktylami kiedy w szafkach głównie ryż i fasola. Herbatka to jest czas na odłożenie na bok obowiązków, przysunięcie się blisko książki albo ulubionego magazynu. Piętnaście minut ukradzione pędzącym dniom. Jeśli zliczyć je to rocznie daje 91 godzin, czyli 3,8 dnia na delektowanie się wywarem z liści…
3. Kawka z M.
Od kiedy kupiliśmy sobie porządną stalową włoską kafetierkę Bialetti najczęściej pijemy kawę w domu, ale zdarza się – szczególnie kiedy podróżujemy – że wchodzimy do kawiarni. I to jest jeden z najfajniejszych naszych luksusów, bo w takich miejscach człowiek nie tylko mniej lub bardziej dyskretnie gapi się na otoczenie, ale też zanurza w atmosferze kipiącej od rozmów o wszystkim. Siedzimy więc, pijemy, rozmawiamy i cieszymy się, że jesteśmy razem. W dodatku przy kawie.
4. Kwiaty, które stoją w wazonie dłużej niż tydzień,
bo to oznacza, że były wręczone z uczciwą sympatią albo miłością – tyle mówi przesąd – a w rzeczywistości po prostu pięknie jest patrzeć codziennie na odrobinę przyrody w domu.
5. Niespieszne szwędanie się tu i ówdzie,
bez robienia zakupów, szukania odpowiednich butów czy miejsca na zaspokojenie głodu. Spontaniczny wypad do centrum, za miasto, nad morze. Jabłka, pieczywo i inne przekąski w plecaku, albo szybka pizza u Włochów. Poczucie, że jestem w nurcie, chwilę z nim popływam zanim znowu wrócę do domowej przystani.
6. Powrót do przeszłości
czyli używanie aparatu, o którym kiedyś mogłam tylko pomarzyć. Radziecki Zenit E albo jego gorsza siostra Smiena musiały zaspokoić apetyt na robienie zdjęć analogowych. Canony, Nikony czy Olympusy siedziały jedynie w katalogach. Dzisiaj mogę mieć każdy z nich, wystarczy poszukać na aukcjach. Najczęściej bawię się jednak Olympusem, bo idealnie leży w ręku i przypomina jak to fajnie mieć tylko 36 klatek do naświetlenia.
7. Polskie warzywa i owoce,
które przyjeżdżają do polskiego sklepu w Glasgow co czwartek i ich zakup jest najważniejszym punktem tego dnia. Wybór mamy niewielki, ale smakuje wszystko! W tym tygodniu trafiły się gruszki i ogórki gruntowe z zieleniną do kiszenia! Cudo!
Teraz czas na wrzesień, już mam kilka nowych pogodniaków w zanadrzu :) Ciekawa też jestem, jakie drobnostki Was cieszą?
tekst: Agata Lesiowska
zdjęcia: Agata Lesiowska, Saku
Dodaj komentarz