Smutne dzieci
Wychodziłam dzisiaj ze sklepu ze swoją najmłodszą córką – półtoraroczną Marysią. Przed sklepem siedział w wózku czteroletni chłopiec, którym malutka bardzo się zainteresowała. Poprosiłam, żeby pomachała do niego i powiedziała 'pa-pa’ co ochoczo zrobiła ze swoim dopiero pączkującym wdziękiem. Maluch nawet nie drgnął. Ani się nie zdziwił, ani nie uśmiechnął. Patrząc prosto w oczy tej zaczepiającej go dziewczynki siedział tak apatyczny, że aż nierealny.
Zdarza się, że dzieci autystyczne mają kłopoty z rozpoznawaniem emocji u innych osób, szczególnie tych których nie znają. Wydaje się wówczas, że patrzą na świat z pominięciem ludzi, raczej przyglądają się przedmiotom i zjawiskom, które je interesują. Człowiek bywa wówczas na końcu, bo jest nieprzewidywalny, jego wyraz twarzy zmienia się stale, nie sposób odnaleźć klucza do tego co powie. Społeczny uśmiech dziecka autystycznego przychodzi więc kiedy dziecko zaczyna dojrzewać do relacji z otoczeniem.
To normalne, że dzieci które są chore albo cierpią fizyczny dyskomfort nie uśmiechają się.
Dzieci żyjące w skrajnym ubóstwie też nie mają zwykle wielu powodów do radości.
Zdarza się jednak i tak, że dzieci, które nie są autystyczne ani nie cierpią żadnego dyskomfortu są tak przygniecione życiem, że zwyczajnie nie mają ochoty się uśmiechać. I takich dzieci jest mi bardzo, ale to bardzo żal bo najczęściej za ich smutkiem stoją smutni, albo zestresowani dorośli.
Wierzę, że każde dziecko naturalnie dosyć szybko dojrzewa do okazywania radości. Już dwumiesięczne noworodki śmieją się, co zwykle w oczach rodziców jest kamieniem milowym ich rozwoju. Nie sposób w końcu nie rozśmieszać bąbla, który wręcz domaga się wygłupów. Uśmiechnięte twarze dookoła dziecka są równie cenne jak zdrowa dieta, ciepły dotyk i miłość.
W niektórych domach panuje jednak smutek, albo co gorsza – nieustające napięcie. Dorośli potrafią stworzyć wokół siebie i dla siebie piekło. Żyją w konfliktach, które podlewają; godzą się na kompromisy które łamią ich umiejętność cieszenia się czymkolwiek; obrażają na siebie nawzajem i na życie; traktują rodzicielstwo jako ciężar. W takich warunkach rosną smutne dzieci. Ciężar, jaki zarzucają im na barki dorośli jest tak ogromny, że cały świat wokoło wydaje się równie trudny. Nic więc dziwnego, że te dzieci nie uśmiechają się spontanicznie. Zapomniały jak to jest, kiedy ktoś zwyczajnie chce ci sprawić przyjemność.
Pomyślałam więc, że za wszelką cenę będę starała się uśmiechać dopóki mam dzieciaki obok. Wbrew tej gburowatej sąsiadce, która stale patrzy na mnie jak na ufoludka; kiedy hormony cisną mi język najbrzydsze słowa we wszystkich językach jakie znam; kiedy ukochany mężczyzna jakiś taki dzisiaj mniej kochany; kiedy od rana wszystko leci z rąk. Będę się uśmiechać najpierw w środku, żeby to co na zewnątrz było prawdziwe. Żeby dzieci wiedziały, że taki śmiech leczy złość. I stres. I smutek. I strach. Żeby było wesoło, bo tak lżej.
Tekst: Agata Lesiowska
Zdjęcia: Agata Lesiowska
prawa autorskie zastrzeżone
Dodaj komentarz