Szyby tak czyste jakby były powietrzem. Wygonione kurze. Wykładzina bez paproszków. Do kanapy można doczepić metkę i nikt się nie połapie, że ma kilka lat – taka czysta. Noże, widelce i łyżki ułożone w szufladzie równiutko jak hollywoodzki zgryz. Ręczniki stopniowo przechodzą kolorami w tęczowy stosik. Życie poskładane równo jak koszulki w szafie. Nie moje oczywiście. Czyjeś na pewno. Gdzieś tam w świecie się da zapanować nad materią tak, żeby zawsze trafiała w to samo, wygodne, ergonomiczne miejsce. I niektórym sprawia to ogromną przyjemność. Innym nawet rozkosz równoznaczną z poczuciem kontroli nad własnym losem. Mówi się, że idealny porządek lubią mieć ludzie, którym w środku trudno uporządkować coś, czego czasem ułożyć nie sposób. To jak zagospodarujemy sobie własną przestrzeń jest ponoć odbiciem duszy. Jest więc porządek. Obsesyjny. Albo kompulsywny. Albo wygórowany jak odruch ssania u trzylatka co nie chce się ze smokiem rozstać kiedy zęby mogłyby już nawet drewno chapnąć. Nieważne, że ten porządek jest chwilowy i pozorny. Jest, siedzi w ryzach grzecznie i słucha rozkazów.
A teraz dodajmy do obrazka dziecko.
To jakby usiąść na smole w białej sukience…
Koniec z czystością.
Świętość została zbrukana.
Zrozumienie zasad jakimi kierujemy się w życiu zajmuje dziecku sporo czasu. I wcale nie jest powiedziane, że pomimo naszych usilnych starań te zasady przyjmie do serca. Tak jest też z porządkiem. Małe dziecko potrzebuje bałaganić, bo dla niego to zwyczajne badanie świata. Rzucanie, wysypywanie, rozmazywanie, plaskanie, babranie są tak przyjemne, ciekawe i twórcze że uwielbia je każdy maluch. Pracują wówczas ręce, koordynacja oko-ręka, zmysły, rozwijana jest umiejętność przewidywania, planowania, tworzenia i wiele innych cudownych zjawisk dokonuje się w rozwijającym się mózgu.
Rodzica już mniej to cieszy. Rodzica najczęściej złości dodatkowy obowiązek. Rodzic widzi bałagan który trzeba posprzątać i szkody które trzeba naprawić. I jeśli ten sam rodzic w porę nie zapanuje nad przymusem natychmiastowego porządkowania – życie nie tylko jego ale też własnego dziecka naznaczone będzie stresem o coś, co nie powinno mieć nad nami władzy. I będzie przez lata rodzic trenował dziecko w strachu, że materia w końcu zawładnie samopoczuciem. Król Porządek zasłoni swoją posturą swobodę i radość z tego, co naprawdę w domu ważne. Cieniem położy się na wszystkich domownikach upuszczona kropla miodu, która miała osłodzić a nie goryczą usmarować humory.
Sprzątam więc sama, czasem z pomocą dzieci i uczę ich porządku tak, jak jedzenia warzyw – małymi porcjami i przez lata. Serwuję pochwały kiedy chociażby kęs bałaganu wpadnie do właściwej przegródki, kiedy dwulatka ukucnie przy mnie i podniesie dla mnie tych kilka rodzynków, które z rozmachem rozsypała. Drużynę nastolatek obowiązują nieco inne normy, bo im dziecko starsze tym utrzymanie względnego porządku powinno przychodzić naturalnie – jak z warzywami – już nie papka z marcheweczką, ale micha zieleniny – w dodatku na ochotnika. Nastolatek potrafi sprzątnąć nie tylko po sobie, ale też po innych. I marzę naiwnie, żeby tylko robił to z taką samą lekkością, z jaką wklepuje do telefonu komentarze pod zdjęciami.
Wroga dobrze jest polubić, wówczas nie będzie złościł a jest i szansa, że kiedy się z nami zaprzyjaźni – przejdzie na naszą stronę. A wówczas z miłości do porządku dzieciaki zaczną rozumieć, jak to fajnie dbać o otoczenie i odkładać przedmioty na miejsce. I kanapa będzie nieco mniej brudna i sukienka być może śnieżnobiała. Zanim jednak to nastąpi, niech upada, brudzi się i wysypuje. Naprawdę szkoda życia na pilnowanie materii, chociażby najcenniejszej…
tekst: Agata Lesiowska
foto: Agata Lesiowska
prawa autorskie do zdjęć i tekstu zastrzeżone