Jak być kiepską blogerką
BLOGERÓW JEST DUŻO. BARDZO DUŻO.
Mam wrażenie, że blogują dzisiaj wszyscy i to jest z jednej strony świetnie, bo każdy ma szansę wypowiedzieć się, zaistnieć i znaleźć podobnych sobie ludzi. Dla wielu to ważna strona życia, codzienny rytuał który ustawia priorytety.
Blogują ludzie dla pieniędzy, dla sławy, dla rodziny żeby wiedziała co w trawie piszczy, dla ekscytującej niewiadomej, dlatego że swędzi.
Blogują blogerzy w ogromnej większości odkrywając część swojego świata. I nawet trudno nie zaglądać, skoro jak u sąsiada – drzwi zawsze niedomknięte a zasłony tudzież rolety podniesione co wieczór tak, że akcja w pełnym świetle się toczy jak w teatrze życia jakimś.
BLOGERZY MAJĄ FAJNE RZECZY. DUŻO RZECZY.
Oglądam sobie te najpopularniejsze blogi rodzicielskie, bo przypadkiem celowym siedzę w tym samym sektorze ze swoim www.lisbezbiletu, widząc rodziców, ich dzieci ale głównie PRZEDMIOTY, bo blogowanie to coraz częściej kupowanie (a właściwie reklamowanie). Dowiaduję się jakim kremem blogerka smaruje twarz, jakiej marki wózek pcha po stylowych ulicach swojego miasta, jakim szalikiem obwiązuje szyję, w co opatula bobasa a jaką modną zabawką zajmuje uwagę starszaka, jak urządza trendy kuchnię, gdzie kupuje najlepsze ziarna chia do porannego puddingu*, jakim samochodem jeździ małżonek, w jakim hotelu mają instagramowo stylowe wczasowe łózko i dlaczego kawa musi być z pianką we wzorek.
RECEPTA NA BLOGERSKĄ PORAŻKĘ. ŚWIADOMĄ PORAŻKĘ.
Czytam te blogi, patrzę na stylowe życie tak dalekie od mojego i myślę, że ja zupełnie nie przystaję do obecnej mody. Co więcej, ja wiem, że już zawsze będę kiepską bloggerką! Bo ciuchy mam bez metki znanej, najmłodszą córkę wożę w pożyczonym wózku a czasem kupię jej coś w tzw. odzyskowni czyli charity shop, nastolatkom każę oszczędzać i nie pozwalam na pokazywanie pępka zimą, samochód mamy z czasów kiedy na dobranockę puszczali dzieciom Olinka Okrąglinka, na śniadanie zwykle serwuję kanapkę z lidlowego chleba (od kiedy piekarnię ulubioną mi zamknęli), szalik wydziergałam na szydełku, zamiast kawy z pianką wolę herbatę ziołową, która jest cierpka i śmierdzi naturą. I dzieci nie pokazuję i męża też nie, bo po co? I żaden tu u nas teatr, co wieczór okna zasłonięte żeby było cieplej, drzwi domknięte bo studenci z dołu stale palą marihuanę i wystarczy posiedzieć na klatce żeby humor się poprawił; a my wolimy jednak bez dopalaczy. Wyjazdy urlopowe uprawiamy niskodżetowe i bez basenu, ale za to z kąpielami na dziko albo wielogodzinnym chodzeniem poza miastami, w grafiku prawie zero zakupów w centrach handlowych, bo zanim coś znajdę to zgubię cierpliwość, pozować w trawie o zachodzie słońca nie potrafię, bo to zwykle czas karmienia kogoś a nie chodzenia po wrzosowisku niestety, w końcu po kuchni zasypanej dziecięcymi książkami boso sfotografować się nie mogę, bo zimno w stopy jak pieron i te książki trzeba byłoby jakoś ustawić atrakcyjnie… a nie da się, bo Mała ma swoje plany co z nimi zrobić.
FINAŁ …
Co ja więc jako bloger mogę Państwu pokazać…
… chyba głównie to, że życie wcale nie jest takie glamour jak nam się wydaje. Że bez całego tego stylowego szczęścia można czuć się jak gwiazda, BA! jak cała galaktyka ze wszystkimi małymi przebłyskami i wybuchami banalnych radości matki: oto jedna córka już sama potrafi kupić sobie ubrania, druga sama je widelcem, trzecia przyciśnięta do muru robi mi podstawowe zakupy, noc minęła spokojnie, wyszedł nowy numer ulubionego zwyczajnego magazynu, poranek dziś słoneczny, praca cieszy jak nigdy, mąż zrozumiał o co mi chodziło w czasie ostatniej sprzeczki. I to wszystko zupełnie bezpłatnie, niestylowo i bez pozowania.
Niech więc inni błyszczą, ja idę zrobić budyń z 1.5 litra mleka bo jakoś wszystkim wokoło chce się tego banalnego luksusu, ale tylko ja potrafię nadać tej zachciance odpowiednią konsystencję. Tak. Życie jest na tyle słodkie na ile sami sobie je posłodzimy. Kupiłam syrop klonowy, chlupnę nim we wrzące mleko, zamieszam łychą i uwarzę trochę małego szczęścia.
tekst: Agata Lesiowska
foto: Agata Lesiowska, Saku
prawa autorskie zastrzeżone
* Pudding chia jest super, proszę mnie źle nie zrozumieć, ale będzie jeszcze smaczniejszy kiedy świat mu trochę odpuści i zajmie się innym potężnym lekiem na wszystko. Stawiam na kasztany albo kalarepę!
Wow, Super! Genialny wpis, dokładnie rozumiem o co chodzi i co próbujesz przekazać. Cudowne jest to, ze jesteś sobą, tylko soba i Ci z tym dobrze. Cudowne jest to ze nie dajesz się internetowym konwenansom. Ja zawsze wszystkim powtarzam ze to Ty nauczyłaś mnie cieszyć się rzeczami które wszystcy nazywają „banalnymi”. Myśle, ze w Twoim i waszym życiu nie ma nic banalnego. I to jest piękne. To TY kreujesz atmosferę w której banalne codzienne sprawy mogą się zamieniac w niepowtarzalnie chwile. Nie przestawaj się dzielić Twoim cudownie orzeźwiającym punktem widzenia :) może obudzisz świat. Może ludzie uświadamia sobie: „happines is a choice” xoxo
Jak to miło przejrzeć się czasem w cudzych myślach i spojrzeć na świat z innego kąta! To potężne, co napisałaś: 'banalne codzienne sprawy mogą zmieniać się w niepowtarzalne chwile’! Myślę, że wiesz o tym bardzo dużo i dlatego mnie rozumiesz. Pielęgnuj w sobie tę samą banalność, to fajniejsze od tysiąca komplementów :)
A ja ten blog lubię właśnie za to jaki jest, o zwykłych sprawach w zwyczajnym dobrym życiu, bez tych wszystkich reklamowanych rzeczy na pokaz :)