Wywiad: Opieka nad dzieckiem to najważniejsza praca na świecie

Życie pędzi szybko odkąd pamiętam. Zmiana za zmianą. Stale coś się rusza, podlega przekształceniu. Patrzę na siebie w lustrzę i widzę, jak nieustannie zmienia się moja twarz, przesuwają się w czasie myśli, ludzie, umykają moje dni.

„A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!

Po torze, po torze, po torze, przez most,

Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las

I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas”*

Codziennie mieszam w garnkach, biegam po zakupy, na spacery, spieszę się do pracy, odpisuję na maile, planuję, zapisuję,

„bo para te tłoki wciąż tłoczy i tłoczy ,

I koła turkocą, i puka, i stuka to:

Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!*” 

 

Dopiero kiedy spotykam takich ludzi jak Mirka – zatrzymuję się. Wychodzę z roli rodzica, kobiety, partnerki i staję z boku. Rozmowy z ludźmi, którzy widzą więcej niż obowiązki, plany, wyzwania są jak chwilowe przebudzenie. Zapraszam do bardzo wartościowej pogawędki z mamą, która na co dzień pracuje z dziećmi prowadząc grupy maluchów w duchu wychowania waldorfskiego. Ma o dzieciach ogromną wiedzę i codziennie daje im wielkie serce. Mieszka w Glasgow, duszą często jest w Polsce, ciałem stale z maluchami. Mirka z Piotrem i Szymonem przygarnęli nas do siebie na czas naszej pierwszej Wigilii na obczyźnie, dzisiaj puka do mnie kiedy tylko jej intuicja słyszy, że czas porozmawiać o czymś ważnym. Dziękuję!

 

Agata: Co jest  najbardziej niepokojące kiedy myślisz o dzisiejszej relacji rodzic – dziecko?

Mirka Korzeniowska: Myślę, że przede wszystkim brakuje czasu, który rodzic spędza z dzieckiem, ale w mądry sposób. Zauważyłam, że pierwsze dziecko to jest właściwie zwykle eksperyment. Każdy rodzic chce dać temu maluchowi to co jest najlepsze, więc zwykle daje mu bardzo wiele czasu. Mama asystuje dziecku prawie cały czas ale w taki sposób, że dziecko jest właściwie stale zabawiane.

Helikopterowa mama?

M: Tak. Dziecko bawi się klockami i mama bawi się cały czas z nim. Dziecko coś układa, mama się przyłącza, zagaduje, cały czas jakby zajmuje dziecko sobą. Wiem, że robi to z miłości bo dziecku rzeczywiście trzeba dać swój czas, przytulić je, dać odczuć że rodzic z nim jest, chroni, asystuje ale czasami przekracza to zdrowe granice. Bo takie ciągle zabawiane dziecko nie ma czasu być w swoim świecie, ono nie ma możliwości nauczyć się stawiać krzywo klocki a potem równo bo jak tylko się przewrócą to mama pomaga. Dziecko takie nie ma nawet okazji nauczyć się założyć sobie butów bo zanim się schyli to mama to zrobi za nie. Mama nie potrafi bowiem zgodzić się z myślą, że dziecko odczuwa dyskomfort, źle się z czymś czuje, zmaga się. A dziecku trzeba dać czas na to, żeby w swoim tempie nauczyło się tego, co jest mu potrzebne. Nawet jeśli zapinanie sweterka zajmie pół godziny to ono tego potrzebuje. Mama patrzy zwykle wówczas na zegarek, wie że musi już wyjść i tak naprawdę nie daje dziecku tego właściwego czasu.

A co z dziećmi, które są na tym drugim biegunie, te dzieci dla których rodzice nie mają czasu?

To druga skrajność. Rodzic sam siada przed telewizorem, puszcza dziecku kanał z bajkami  a dziecko siedzi jak zahipnotyzowane. I to jest jeszcze gorsze. Dlatego, że takiego dziecka nie ma z nami. Ono żyje w świecie, którego nie ma, ma mnóstwo wrażeń z którymi nic nie może zrobić.

Co Ciebie najbardziej niepokoi w tym, że telewizor to często ulubiony towarzysz dziecka?

Dziecko jest wówczas przytłoczone ilością wrażeń, z którymi nie ma możliwości wejść w kontakt. Dziecko chłonie te przeżycia jak gąbka. Oglądając bajki czy filmy denerwuje się, smuci, boi się, zachwyca, jest podekscytowane, śmieje się ale to wszystko jest pasywnym odbiorem. Dziecko nie może z tym nic zrobić.

 Co by się działo, gdyby dziecko było świadkiem takich scen w rzeczywistym świecie?

Jeśli to się dzieje w życiu to dziecko ma możliwość normalnej reakcji: kiedy się czymś zaniepokoi to odejdzie, jak coś go zaciekawi to być może podejdzie i dotknie, sprawdzi, będzie w tym uczestniczyć a w filmie dziecko nie może uczestniczyć. Uczy się obserwować pasywnie, ale ilość wrażeń, które się kumulują w jego sercu, głowie, uczuciach, myślach jest przytłaczająca. I poznać to można po dziecku, bo ono jest zwyczajnie zawieszone, w pewnym momencie musi przetrawić to co widziało. Takie dzieci mają nieobecne spojrzenia. Albo reagują nadpobudliwością w sytuacjach zupełnie nieracjonalnych. Te dzieci muszą coś zrobić z tymi przeżyciami, dlatego są niespokojne, biegają, mają trudności ze spokojną zabawą. Jego ciało musi odrobić lekcję. Przecież ruchem reagujemy na wszystko, chociaż nie zdajemy sobie z tego sprawy. A kiedy dziecko siedzi nieruchomo zbierając przeżycia, później musi odreagować. Wytwarza się wzorzec, który powoduje że w dorosłym życiu reagujemy na bodźce przez wycofanie się. Siedzimy biernie, nie angażujemy się, bo nie rozwinęliśmy w sobie tego czynnego reagowania. Tutaj (w UK) mówimy o takich ludziach couch potato – to ktoś, kto przeżywa swoje życie siedząc na kanapie, ale ponieważ nadal potrzebuje bodźców ogląda telewizję.

W jaki sposób twoja praca w grupach z małymi dziećmi i ich rodzinami w duchu filozofii Steinerowskiej wychodzi poza te schematy?

To co mnie urzeka to poszukiwanie naturalnego sposobu bycia, czegoś co jest bliskie ludzkiej naturze – bez mediów, pośpiechu, wyścigu, osiągnięć. W tym podejściu jest spokój i czas na wszystko, bo u nas większość rzeczy tworzymy sami, nie korzystamy z gotowych rozwiązań. Bardzo zwracamy uwagę na atmosferę, w jakiej rozwija się dziecko, czym nasiąka bo małe dziecko przyjmuje jako swoje to co je otacza. Trzeba więc dbać o to, żeby bodźce docierające do dziecka były pełne harmonii, spokoju, miłości i uwagi. Dziecku poświęca się dużo uwagi, ale w taki sposób żeby być mądrym przewodnikiem, nie narzucać siebie bo dzieci uczą się przez naśladowanie, przez to jak my się zachowujemy. Tymczasem w dzisiejszych czasach zbyt dużo tłumaczymy dzieciom, zupełnie niepotrzebnie. Dziecko potrzebuje naśladować to, co zaobserwuje. Dziecko jest o wiele bardziej szczęśliwe robiąc coś z mamą – zmywając naczynia, piorąc ręcznie firany, bo w ten sposób naturalnie angażuje się w to, co i mamie powinno sprawiać przyjemność. W ten sposób dziecko uczy się życia, ma swój udział w nim.

Co rodziców może cieszyć w takim podejściu do własnych obowiązków?

Często zauważam, że rodzice widzą wówczas swoje dziecko w zupełnie nowym świetle, bo w domu dziecko np. odmawia sprzątania zabawek, ale kiedy robimy to w grupie, śpiewając piosenkę o Krasnoludku to klocki bez problemu lądują w koszyku a sprzątanie okazuje się najlepszą zabawą. Dzieci pokazują, że to im sprawia przyjemność, jest wręcz przywilejem. I w ten sposób przykry obowiązek staje się częścią życia, ale taką którą akceptujemy, z której czerpiemy radość. Możemy tę samą rzecz robić z wykrzywioną miną, złością, ale możemy też sprzątać z przyjemnością.

Dla większości rodziców to jednak wielkie wyzwanie. Zwykle spieszymy się, mamy napięty dzień…

Tak, tu chodzi właśnie o ten napięty dzień. Czasami opłaca się zrobić mniej, nie być w pięciu miejscach, zamiast tego dać sobie czas i poczuć chwilę. Bardzo często dla mamy może okazać się to błogosławieństwem, kiedy tylko przestanie planować, spieszyć się. Ja wiem, że chcemy dać dzieciom więcej, dlatego zaprowadzamy je w coraz to nowe miejsca. Czasami jednak dla dziecka znacznie cenniejsze jest to, że mama się nie spieszy i buty można zakładać pół godziny. Odpada masa stresu – dla mamy i dla dziecka, bo dzisiaj dziecku ta czynność zajmie pół godziny ale za miesiąc to już będzie chwila. I mama nie będzie musiała pomagać i maluch będzie dumny, że opanował nową umiejętność. Tak właśnie oszczędzimy sobie czas!

To co powiedziałaś, jest bardzo ważne. Myślę o tym zatrzymaniu się w danej chwili, życiem tym co nasze dziecko chce w danym momencie eksplorować, bo przecież po jakimś czasie naszej nerwowej reakcji dziecku odejdzie ochota na poznawanie, badanie.

Tak naprawdę, kiedy robimy coś w pośpiechu to dziecko to doskonale czuje i widzi ten pośpiech. Dlatego odbiera wówczas ubieranie się jak coś okropnego i dlatego nie chce odejść od zabawy, ma problem z tym przejściem, bo pamięta nasz stres. Nie chce być częścią tego stresu. Nie chce jednak – niestety – z naszej winy.

Jak byś opisała szczęśliwego rodzica?

Szczęśliwy rodzic umie się cieszyć ze swojego rodzicielstwa, umie sobie tak urządzić życie, że ma na to rodzicielstwo czas. Potrafi na ten czas odłożyć na bok niektóre ze swoich ambicji, szczególnie kiedy dziecko jest małe. Jak tylko odkryjemy ile radości jest w prostym byciu z dzieckiem, uwierzymy że opieka nad dzieckiem to najważniejsza praca na świecie to naprawdę możemy się spełnić, przestaniemy się martwić że jesteśmy niespełnione. Bardzo trzeba zwracać uwagę na narrację w swojej głowie, na te myśli które mamy na swój temat, na temat tego co się dzieje w moim życiu. Dziecko wszystko zmienia – nasze priorytety, podejście do świata, uruchamia się serce które zaczyna kochać bezgranicznie.  Jeżeli sobie na to damy czas, energię, docenimy to nie będziemy mieli poczucia straconego czasu. I chociaż będzie on pełen wyrzeczeń, obowiązków, niewyspania, zmęczenia, pielęgnowania to uśmiech dziecka, atmosfera w domu dadzą nam niesamowitą siłę. Przecież jesteśmy w  gruncie rzeczy niesamowicie silne. Często może się wydawać, że już dalej nie damy rady, ale dla dziecka jesteśmy w stanie zdobyć się na wszystko.

A szczęśliwe dziecko? Jakie jest?

{uśmiech} Myślę, że szczęśliwe dziecko to dziecko kochane. Kochane w taki sposób, że czuje że dla niego jesteśmy. Jednocześnie to samo dziecko musi widzieć, że my jesteśmy szczęśliwi, że nie poświęcamy się. W tym wszystkim musi być równowaga. Dziecko powinno wzrastać w domu gdzie jest śmiech, zabawa, czas – i to są znacznie ważniejsze wartości niż to czy dziecko ma na sobie drogie ubranko, wózek najlepszej firmy. Dla małych dzieci znaczenie ma to czy mama, tata mają dobry nastrój, czy robiliśmy razem coś fajnego, czy ma czas eksplorować swoje fascynacje. Chciałabym bardzo, żeby więcej wśród nas było dzieci wzrastających w takich rodzinach.

Dziękuję serdecznie za rozmowę!

 

tekst Agata Lesiowska

zdjęcie: Saku

prawa autorskie zastrzeżone

 

* fragment wiersza Juliana Tuwima „Lokomotywa”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *