Krótki Traktat o Szczęściu
O szczęściu piszą wszędzie – tłustym drukiem, kursywą, między wierszami. Wystarczy wpisać to słowo w wyszukiwarce a natychmiast wyświetlają się tysiące stron ’10 powodów..’, 5 sposobów’, 'Definicja tego, jak być…’ – radzą psychologowie, religie i wyznania, bloggerzy, celebryci i słowniki. Wydaje się, że temat jest tak dogłębnie zbadany i opisany, że nic więcej nie można dodać. Dlaczego więc tak trudno spotkać prawdziwie szczęśliwą osobę, kogoś w czyim towarzystwie grzejemy się jak w cieple kominka, kogoś kto jest sam dla siebie źródłem największego zadowolenia? Tacy ludzie są na wagę złota.
Im starsza jestem, tym łatwiej mi zrozumieć innych. Nie wiem czy to lata, które się dodają do sumy czy trudne doświadczenia życiowe a może ciągłe zmiany pozwalające widzieć świat z coraz to różnej perspektywy. Mam jednak poczucie głębokiego szczęścia. Nie takiego chwilowego, kiedy jesteśmy zakochani albo dostaliśmy dobrze płatną pracę. Mam poczucie szczęścia, do którego można dojść jedynie poprzez bardzo cierpliwe, świadome i odważne polubienie siebie. I dzisiaj chciałabym podzielić się tym, co dla większości może być dziwaczne albo w najlepszym razie dziecinne. Jeśli jednak choć jedna osoba poczuje się przez to lepiej – plan został wykonany. Dlatego, że w poczuciu wewnętrznego szczęścia najbardziej swędzi potrzeba podzielenia się. Nie dla pochwał, uznania czy potomności. Ze zwykłej powinności. To tak jak w pracy logopedy. Przez lata masz kontakt z setkami rodzin i po pewnym czasie widzisz już po kilkunastu minutach gdzie może tkwić problem. Nagle zaczynasz biegle odczytywać sieć połączeń pomiędzy ludźmi, rozumieć dlaczego tak a nie inaczej reagują, czują i wyrażają to co inni blokują. Patrzysz w tym chaosie na dziecko i myślisz, że tak niewiele potrzeba, żeby jego rodzina poczuła się równie szczęśliwa. I na końcu języka masz, że to dorośli potrzebują pomocy, nie dzieci. Bo większość dzieci, z którymi się spotykam, pomimo problemów z komunikacją jest niesamowicie szczęśliwa. Na tym polega dzieciństwo. Oto więc mój zbiór przemyśleń na temat tak oczytany, jak szczęście w odniesieniu do tematu tak oczywistego, jak dziecko.
1. Jeśli nie wiesz gdzie szukać szczęścia popatrz na dziecko
Dzieci cieszą się najprostszymi rzeczami na ziemi. Tym, że deszcz pada im na głowę, że piłka odbijając się leci w nieznanym kierunku, że czasem kaszel brzmi prawie jak śmiech, że balon pryka kiedy wypuszcza się z niego powietrze. Dziecko nie tylko obserwuje świat, ale też filtruje go wszystkimi swoimi zmysłami, zostawiając na dnie to co najmilsze. Maluch szybko zapomina o tym co przykre i stale skupia się na tym, co może sprawić mu przyjemność. Jeśli i dorosła osoba chociaż raz dziennie skupi się na tym, co dobrego ją spotkało w danym dniu może okazać się, że świat też jest fascynujący, bo są w nim: ludzie, którzy potrafią się uśmiechnąć, przyjaciele którzy przysyłają życzenia urodzinowe, ciepłe słoneczne dni, drzewa które już zaczynają kwitnąć, bezinteresowne gesty dobroci, inspirujące książki, ogólnie dostępna wiedza o tym co dla człowieka dobre. Takie male, zbierane cierpliwie momenty przyjemności i dobra budują wewnętrzne szczęście, poczucie że nawet kiedy jest źle – są obszary w których można odetchnąć ze spokojem.
2. Planuj lekko
Dziecko nie planuje być kimś wybitnym. Do pewnego wieku dziecko całkowicie akceptuje to co ma i z kim przebywa. Jeśli oszczędzono mu wychowania w konsumpcyjnym głodzie – nie potrzebuje nikomu niczego udowadniać. Nie czeka na lepsze zabawki, nie szuka nowości na rynku gadżetów, nie zastanawia się jak wybór tego co lubi wpłynie na jego przyszłość. Dziecko zwyczajnie chłonie. Patrzy na świat świeżymi oczami i jest obecne teraz – nie w przeszłości ani tym bardziej przyszłości. Dziecko nie pędzi od jednego zadania do drugiego, od jednego obowiązku do drugiego – żyje chwilą obecną. I chociaż jego świat wewnętrzny wcale nie jest pozbawiony stresów, lęków i wyzwań to ciekawość tego, co atrakcyjne przesłania wszelkie lęki. Kiedy zapytasz dziecko o przyszłość – ono WIE, że będzie cudownie.
Jeśli i my porzucimy stres wokół planów, które misternie budujemy przez lata – ten strach o z dom za miastem, podróże dookoła świata, albo konto z gigantycznym depozytem zabezpieczającym przyszłość – może okazać się, że właśnie w tym momencie mamy dokładnie wszystko czego potrzebujemy. Stresów codzienności być może nie pozbędziemy się, ale wyślemy na wygnanie jednego z największych wrogów naszych marzeń – lęk o to, że się nie uda. Uda się, kiedy zgodzę się na to, że nie musi się udać czyli z napiętego oczekiwania przejdę do wiary w to, że już do mnie idzie! To jak będę się czuła jutro jest w największej mierze zależne od tego, jak czuję się dzisiaj. Dziecko budzi się szczęśliwe tylko dlatego, że jest dzień a w nim niezliczone ilości nowych ciekawych zdarzeń. My dorośli też tak potrafimy i jeśli to nam się uda – cała fantastyczna reszta pewnego dnia przyjdzie sama…
3.Unikaj tego, co Ci szkodzi
Dziecko samoistnie nie okalecza się, nie szuka tego co wywołuje stres, dyskomfort i ból. Mózg dziecka buduje połączenia neuronalne wokół pozytywnych zdarzeń, jakby to one miały być osią jego rozwoju. W naturze człowieka jest głęboka wiedza na temat tego, jak osiągać kolejne sukcesy: jak z siadania przejść do pełzania, czworakowania czy pełzania do chodzenia a potem biegania. Mamy instynkty, które w dziecku kierują jego rozwojem wykorzystując wrodzony potencjał. Niestety, ale z wiekiem je zatracamy. Z tego też powodu jemy niezdrowe jedzenie, uciekamy do używek, lekceważymy własne ciało i jego sprawność, ignorujemy potrzeby psychiki, wypieramy głęboko ukryte potrzeby, podporządkowujemy się regułom które niszczą w nas naturalne i spontaniczne dziecko.
Przez lata zaniedbań popadamy w błędne koło, przestajemy rozumieć skąd biorą się choroby, zapominamy że sami na nie zapracowaliśmy własnym stresem, zaniedbaniami, chronicznym zmartwieniem, złością. Najsmutniejsze jest to, że odchodzimy od najbardziej uniwersalnej zasady jaka jednocześnie trzyma nas przy życiu – nasze ciała potrafią leczyć się same jeśli tylko uszanujemy je i utrzymamy w zdrowej homeostazie.
Jeśli więc tak jak dziecko zaczniemy unikać niebezpiecznych sytuacji, będziemy przyjmować pokarm, który leczy a nie truje, porzucimy źródło stresu – nasz mózg odgrzebie nieużywane połączenia neuronalne i przypomni sobie smak wiedzy instynktownej. Papieros będzie smakował jak spalony śmieć, cukier jak nieprzyjemny ulepek, bezruch jak ból ciała, stres jak zakłócenie naturalnego spokoju. Wyleczymy się sami.
4. Szukaj ludzi, którzy Cię ogrzeją
Dziecko ucieka od agresywnych rówieśników, od dzieci które popychają, wyśmiewają albo szkodzą. Jednocześnie dziecko lgnie do osoby, która jest autentyczna i zainteresowana nim, potrafi uważnie słuchać. Niektórzy rodzice mówią, że ich dzieci natychmiast potrafią wyczuć dorosłych – zupełnie jakby miały nadprzyrodzone umiejętności. Chętnie bawią się wówczas z takimi osobami, w towarzystwie których odczuwają komfort, bojąc się tych, którzy są napięci. To bardzo uniwersalne zjawisko – dotyczy wszystkich dzieci – nawet tych najgłębiej zaburzonych.
Wszyscy mamy umiejętność dosyć sprawnej oceny, kto jest dla nas autentycznie miły, kto szczerze się nami interesuje. Ocena ta jest niezawodna. Jako dorośli niestety często zapominamy o niej z wielu powodów: lękiem przed zmianą, idealizowaniem ludzi, kierowani konwenansami albo własnymi lękami. Przez lata tkwimy w szkodliwych dla nas relacjach i zawiłych układach międzyludzkich nie przewidując, że to one w dużej mierze obdzierają nas z wolności wyboru. Pozwalamy toksycznym ludziom niszczyć nasze dobre samopoczucie, wierzyć w to, że jesteśmy mało warci, albo nieodpowiedni. Godzimy się na towarzystwo kogoś, kto tak naprawdę nas nie widzi, nie jest nami zainteresowany.
Jeśli zdobędziemy się na odwagę i tak, jak dziecko wybierzemy tylko tych, którzy patrząc prosto w oczy zachwycą się, tym że tak fajnie być w naszym towarzystwie – świat nagle stanie się pełen niezliczonych możliwości.
Porównań z dzieckiem jest wiele, o wiele za dużo. Skaczą w mojej głowie jak pchły na bezdomnym psie weteranie. Na dzisiaj wystarczy. Jeśli komuś pomogło, to znaczy że ten czas poświęcony na pisanie nie został zmarnowany.
Bądźcie jak dzieci i uściskajcie najbliższe sercu swoje i te trochę mniej swoje – dzieciaki!
Pisanie tego tekstu zdecydowanie nie bylo czasem straconym. Ja przeczytalam z zaciekawieniem i od czasu do czasu kiwaniem glowa. Przypomnialas mi o bardzo waznej sprawie. Trzeba pozwolic zeby to dziecko w nas tez mialo prawo glosu. Ja czasem sie lapie na tym jak ono we mnie krzyczy z radoscia w momentach jak pozwalam sobie na chwile zapomnienia….. osatnio slyszalam je jak obserwowalam mlode kroliczki na parkingu zanim wyruszylam do domu po pracy. Te kilka chwil obcowania z natura i zachwytem nad nowym zyciem dodalo mi tyle szczescia, takiej prawdziwej glebokiej radosci. Wtedy to znow czuje sie jak dziecko. Szkoda ze tych chwil jest tak malo.
Dzieki za artykul.
Dziękuję Basiu! Trzymam kciuki za więcej takich chwil. Wierzę (bo eksperymentuję na sobie), że można wyćwiczyć 'mięśnie szczęścia’ jeśli często się ich używa. Kiedyś miałam w zwyczaju zapisywać po koniec dnia to, co mi sprawiło radość. Dzisiaj muszę tylko pilnować, żeby częściej dopuszczać do głosu myśl :’jak fajnie BYC!’.
ściskam mocno!!!
Dzięki Agata za ten wpis :) czy to nie zabawne ze natknęłam sie na niego akurat dzisiaj ❤️
To ja dziękuję za komentarz! Są podobno takie niezbadane siły we wszechświecie, które odpowiadają na nasze wołania jeśli tylko użyjemy odpowiedniego języka :) Fajnie, że w Dzień Dziecka przypomniało się dzieciństwo z tym drugim, niecodziennym i pełnym zabiegania ale dorosłym 'dnem’. Szczęścia życzę! Codziennego!