1. Korygowanie głosek u dzieci, które nie są na to gotowe
Coraz więcej rodziców, ale też logopedów fiksuje się na wymowie a nie na języku. Wydaje się, że jeśli dziecko nie mówi albo mówi mało to trzeba zacząć od pojedynczych 'literek’. Usilnie więc poprawiają dorośli te wszystkie cudne pierwsze dziecięce wyrazy: tot zamiast kot, bosie zamiast proszę, ody zamiast lody. I o ile to rzeczywiście ma sens (i przynosi rezultaty) u dzieci które już rozwinęły tzw. świadomość fonologiczną to u maluchów poniżej 3 roku życia jest zupełnie bezsensowne. Z punktu widzenia dziecka ważna jest komunikacja a nie wymowa. Jeśli więc maluch ma opóźniony rozwój mowy to w pierwszej kolejności budujemy jego kompetencje, odwagę, chęć i motywację do porozumiewania się słowem a nie gestem. Staramy się wsłuchać w potrzeby dziecka i dać mu słowa a nie głoski. Korygowanie głosek to slalom gigant, podczas gdy dziecko dopiero uczy się utrzymać równowagę na nartach…
2. Kąpiel słowna
'Jeśli dziecko nie mówi, to trzeba samemu/samej do niego dużo mówić’ – to jeden z większych mitów logopedycznych. Mowa to komunikacja dwustronna a nie monolog. Dziecko mówi, kiedy chce nam coś zakomunikować, czymś się pochwalić, pożalić albo wywołać naszą pozytywną reakcję. Tymczasem tzw. kąpiel słowna to nic innego jak nieustanny, jednostronny szum. Owszem – może pomóc w zrozumieniu ogólnej idei komunikacji – w przypadku rodzica, który głównie milczy w obecności dziecka. Zalecając wówczas 'kąpiel słowną’ mamy na myśli bardziej aktywną rolę w nauczaniu języka. Zdecydowana większość z nas jednak intuicyjnie opisuje dziecku słowami świat. Mówimy przecież do nienarodzonych dzieci, noworodków, niemowląt, bo wiemy że maluchy nas słuchają. Poza tym dzieci są trochę naszym odbiciem. Jeśli jestem małomówna, ostrożna albo analityczna to moje dziecko prawdopodobnie ma podobne powody, żeby nie chwalić się mową. W takiej sytuacji w kąpieli słownej można siebie i dziecko wyłącznie … utopić.
3. Żelazna konsekwencja
Mamy cel. Wyznaczony przez logopedę, wyczytany albo zasugerowany. I konsekwentnie zmierzamy do niego. Mały musi mówić zanim pójdzie do przedszkola. Koniec, kropka. Zabieramy się do pracy. Rety! To dopiero męczarnia dla dorosłego i dla dziecka. Wyobraźmy sobie, że z dnia na dzień ktoś każe nam uczyć się jakieś trudnej umiejętności nie pytając o zdanie i podsuwając pod nos datę egzaminu. I ten ktoś (zresztą bardzo nam bliski) jest zestresowany, poważny, wymagający i nierzadko surowy. Ta umiejętność jest mi potrzebna, ale nie wiem do czego. Próbuję więc słuchać i uczyć się chociaż tego nie lubię, ale muszę lubić bo chcę zasłużyć na pochwałę. Robi się jednak coraz trudniej, bo materiału do nauki przybywa a ja nadal nie wiem po co tak się męczyć. Czas ucieka, egzamin za rogiem a ta bliska mi osoba jest wyraźnie niezadowolona.
Żelazna konsekwencja to mój najbardziej znienawidzony wróg. Dziecko jest człowiekiem i nawet jeśli się buntuje to ma do tego prawo. Zresztą buntuje się bo ma poważne powody. Rolą rodzica, opiekuna i terapeuty jest zrozumieć co wywołuje opór albo problem i z pomocą tzw. pozytywnych wzmocnień pomóc dziecku w jego rozwoju. Żelazna konsekwencja dobra jest w przypadku walki z czymś naprawdę złym: grzybem w łazience, wyciekiem w układzie hamulcowym albo alergią, ale na pewno nie w przypadku dziecka, które nie mówi.
4. Dziecko jest leniwe, dlatego nie mówi
Bzdura. W ciągu parunastu lat pracy z dziećmi ze wszelkimi możliwymi deficytami przysięgam, że nie spotkałam ani jednego dziecka któremu nie chciałoby się mówić. Mówić, czyli komunikować, rozmawiać, chwalić się i dzielić przeżyciami za pomocą słów. Nawet najbardziej nieśmiały maluch promienieje jak Puchatek na widok miodu kiedy pochwalę go za pięknie nazwaną zabawkę. Dzieci są stworzone do tego, żeby wszystko komentować i opisywać. Mowa jest dla nich jednym z podstawowych narzędzi doświadczania świata. Leniwy jest dorosły, który problemy z mówieniem dziecka nazywa 'lenistwem’. Bo przecież jeśli malec jest leniwy, to jak zapędzić go do pracy? Żelazną konsekwencją? Przymusem? Spartańskim treningiem? A może machnąć ręką i leniwe mu codziennie gotować… ;)
5. Poczekajmy, nie ma się co spieszyć
Najczęściej takich porad udzielają zmartwionym rodzicom lekarze. To wielka zmora logopedycznego świata, bo lekarz to jednak autorytet. Z całym szacunkiem, ale o rozwoju mowy lekarz wie tyle co ja o patomorfologii… Tymczasem dziecko może nie mówić, bo niedosłyszy, bo brakuje mu odpowiedniej stymulacji językowej, bo nie wie od czego zacząć, bo jest niepewne komunikacyjne, bo jego struktury nerwowe odpowiedzialne za przetwarzanie języka później dojrzewają, bo ma siostrę niemowlaka i jest zazdrosne, bo przeszkadzają mu bodźce sensoryczne, bo nie rozumie intencji innych, bo… bo… bo…
Czekanie opóźnia i tak już opóźniony rozwój, wpływa na późniejsze postępy w nauce czytania, pisania a przede wszystkim pozbawia dziecko najważniejszego narzędzia do poznawania innych dzieciaków i doświadczania świata.