Category :

CZY MOŻNA JEDNEGO PRZYJACIELA BARDZIEJ LUBIĆ OD DRUGIEGO?

 

Ludzkie życie jest najbardziej wartościowe kiedy poświęcimy większość miłości i sił życiowych wybranym osobom i zdecydowanie możemy w tym cenić bardziej jednego przyjaciela od drugiego – pod warunkiem, że lubimy jego albo ją z dobrych pobudek. Jeśli ktoś ma w sobie więcej miłości, czułości, wiary i honoru niż pozostali, źle zrobimy nie kochając tej osoby za właśnie takie cechy bardziej niż tych, którzy mają tych cech mniej.

Prawdą jest, że miłość powinna być nagrodzona miłością, radość radością. Ten właśnie fakt pomaga i zachęca ludzi, żeby pokazali światu swoje najlepsze strony. Gdyby inni byli zadowoleni z nas, niezależnie od tego czy jesteśmy mili czy okrutni, miłość i radość byłyby nic niewarte.

Jednym z najważniejszych faktów w naszym życiu jest to, że dobre cechy w nas samych wzbudzają dobre cechy u innych. Kochająca matka wychowuje kochające dzieci, z kolei okrucieństwo rodzi okrucieństwo…

 

The Children’s Encyclopedia, Vol. 7, The Education Book Company Limited, London, E.C.4

Tłumaczenie: Agata Lesiowska

Powstała w Polsce i stała się ostatnio bardzo popularną metoda z jednego z południowych miast, w dodatku królewskich. Miasto piękne, z duszą , historią, uczelniami które mają niepodważalną renomę. Metoda też powinna wpisać się w ten ciąg szlachetnych skojarzeń, bo rodem i nazwą z opisywanego grodu. I pracuje nią wielu terapeutów. I ich grono stale się powiększa a zainteresowani muszą ponoć wpisywać się na oczekujących. Ta metoda to taka marchewka na kiju, za którą pędzą naprawdę potrzebujący ludzie.

Trafiają do mnie rodzice, którzy zetknęli się z ową metodą logopedyczną, reklamowaną jako terapia neurobiologiczna (brzmi bardzo fachowo). Jednym z nieodłącznych aspektów opisywanej techniki jest restrykcyjne stosowanie się do zaleceń terapeutów i używanie promowanych przez twórców metody pomocy. Są to książeczki komplementarne z płytą, układanki sekwencyjne, pomoce rzekomo stymulujące wybraną półkulę mózgu i inne produkty, na które rodzic musi zwykle wydać sporo pieniędzy.

Półkulowe mity

I chociaż nie ma metod ani najlepszych, ani w stu procentach idealnych to głosy, które do mnie docierają podpowiadają jednak przyjrzeć się bliżej temu, czemu rodzice się dają złapać. Nie będę polemizować z zasadnością treningu wybranej półkuli, bo całkiem na zdrowy rozum przy sprawnie działających OBU oczach, OBU uszach, OBU rękach, OBU nogach przetwarzamy jednak bodźce przy udziale całego mózgu – nawet jeśli układamy obrazki, wymawiamy sylaby czy oglądamy telewizję,bo robimy to właśnie przy udziale obu stron. I to nie jest odkrycie ostatnich czasów, ale wiedza prymarna.

Obalono też teorię o osobowościach półkulowych  w zakrojonym na szeroką skalę badaniu  naukowców Uniwersytetu Utah. Badacze po zobrazowaniu ponad 1000 osób, podzieleniu i obserwacji ponad  7 tysięcy części mózgu nie znaleźli w nim sieci neuronalnych wyłącznie jednopółkulowych specjalizujących się w w zarządzaniu funkcją lateralną. ‚Nie ma wątpliwości co do tego, że niektóre funkcje zlokalizowane są w danej półkuli mózgu – umiejętności językowe zazwyczaj są zarządzane bardziej lewą stroną mózgu, uwagą prawą. Nie ma jednak czegoś takiego jak osobowość lewo- lub prawo-półkulowa czyli dominacja sieci neuronalnej po którejś z tych stron. Wszystko opiera się na zasadzie rosnącej i rosnącej sieci połączeń” – podsumowuje Jeff Anderson¹ – szef badań. Oznacza to, że chociaż lateralizacja (czyli asymetria czynnościowa półkul) istnieje w znaczeniu lepszego radzenia sobie z wybranymi wycinkowymi umiejętnościami to każdy z nas wykorzystuje obie swoje półkule w jednakowym stopniu. Nie ma zatem możliwości trenowania którejś z półkul w celu usprawnienia danej umiejętności. To połączenia między różnymi obszarami mózgu powodują, że szybciej kojarzymy, analizujemy, odczytujemy, integrujemy i reagujemy na bodźce, bo podczas wykonywania każdej czynności obie półkule nieustannie się ze sobą komunikują.Jeśli następnym razem ktoś będzie próbował Ci sprzedać  książkę albo urządzenie, które ma rzekomo przeprogramować twoją leniwą prawą półkulę  – sięgnij po portfel, przyciśnij go mocno do klatki piersiowej i uciekaj czym prędzej” – radzą czterej amerykańscy profesorowie – autorzy znakomitej książki obalającej największe mity we współczesnej pop-psychologii.² Tymczasem Metoda Południowa proponuje szereg pomocy rozwijających daną półkulę, w myśl założenia, że można tym w ogóle sterować.

Trening terapeutyczny

To jedno. Drugie to sposób stymulowania dziecka, który można też zaobserwować na filmach instruktażowych twórców metody dostępnych przez twórców metody. Dziecko jest zwykle w nich ‚materiałem do obróbki’, kimś kto ma podążać za stopniowo coraz trudniejszymi zadaniami. Nawet czytanie książeczki dziecku w wieku 20 miesięcy jest dyrektywnym odpytywaniem. I temu najbardziej się sprzeciwiam, bo styl ciągłego instruowania, sprawdzania, poprawiania i kierowania dzieckiem ciągnie się po polskiej ziemi stanowczo za długo. Co więcej, jeśli maluch (tak jak na filmie instruktażowym) ziewa i odchodzi od stolika, to nie ma sensu sadzać go na krzesło z powrotem.  Dziecko potrzebuje swobody – szczególnie w procesie nauczania. O ile łatwiej byłoby tę samą książeczkę na początku zwyczajnie dać do ręki maluchowi i siedząc na przeciwko (nie obok jak stróż, ale jak partner) patrzeć na twarz i podążać za tym, co dziecko chce nam pokazać. O ile efektywniej byłoby dać dziecku dojść do głosu, pozwolić na sprzeciw po to żeby poznać jego świat.

Łatwiej jest teoretycznie, w praktyce wielu terapeutów czuje się bezpieczniej w sterowaniu dzieckiem mając złudne poczucie kontroli. Kontrola jest jednak kłódką a nie kluczem do dziecka. Pokorne dziecko szybko podda się regule i dojdzie po sznurku do niteczki. Osobników bardziej buntowniczych trzeba będzie złamać, mocniej trzymać przy stoliku i pilnować co w rezultacie wyhoduje w nich agresję. ‚Proszę Pani, przy takich deficytach jakie ma pani syn nie ma na co czekać, to musi być ciężka praca – pocieszy logopeda i zastosuje przymus. Czy jednak terapeuta dowie się w ten sposób czegokolwiek WAŻNEGO od dziecka, czy tylko bezpiecznie trzymając się procedury dojdzie do kolejnego etapu, żeby zrealizować napisany już schemat (przepraszam: systemową terapię) i nie tracić czasu na wymyślanie, szukanie czy zastanawianie się.

Trening rodzica

Taka praca jest moi zdaniem skazana na porażkę, bo to czego uczymy dziecko ma być osadzone w jego codzienności, jego życiu i jego zainteresowaniach a nie wytycznych najmądrzejszych nawet  głów. Dziecko jest czystą kartka i uczenie go czytania w wieku dwóch lat, czy wpisywanie w diagnozie zalecenia codziennych (godzinnych!) zajęć stolikowych w tak wczesnym wieku jest zwykłą pomyłką. Ufają jednak rodzice autorytetom, tytułom naukowym i trzymają na siłę słuchawki na uszach, które po pewnym czasie irytują; ciągną dziecko do stolika kiedy ono chce na powietrze, każą produkować głoski i sylaby z których może powstać tysiąc słów ale spontanicznie nie powstaje ani jedno. Jadą rodzice przez pół Polski (ba! lecą przez pół Europy) bo chcą zwyczajnie pomóc dziecku. I wierzą w efekty, bo na pewno efekty jakieś są. Coraz częściej jednak rezygnują z dyrektywności Metody Południowej czując, że to niewygodne buty, jakieś takie nie ich. Szukają innych sposobów. Przyjeżdżają na przykład do mnie z gotową kilkustronicową diagnozą, która jest druzgocąca, nie daje żadnej nadziei, nie znajduje w dziecku niczego pozytywnego, ale zapełniona jest linkami do stron gdzie można kupić pomoce, które to wyprostują. I patrzę w te oczy zdiagnozowanego dziecka, które genialnie się wygłupia; w te strapione oczy rodzica, który jeszcze nie wie, że przez wygłupy prowadzi droga do zbawienia i zastanawiam się czy to ja mam niepoukładane w głowie czy może świat zwariował?

Sukces dziecka

Miarą sukcesów waszego dziecka w pokonywaniu deficytów jest to, czy wyuczone zachowania, nowe umiejętności przekładają się na poprawę jego funkcjonowania zarówno w rodzinie, jak i w życiu. Co z tego, że dziecko ze wsparciem potrafi złożyć sylaby pod obrazkiem skoro spontanicznie nie czyta tego, co mu życie codziennie podsuwa pod nos? Co z tego, że wyraźnie wymawia głoski, skoro nie potrafi na placu zabaw zawołać kolegi? Co z tego, że segreguje przedmioty kategoriami skoro nie wie nawet jak samodzielnie zawiązać buty? Terapia nie może być osadzona w akademickich normach, podporządkowana bezwzględnie testom bo poprawa jakości życia dziecka wymyka się takim metodycznym i systematycznym miarom. Każda terapia dziecka, a szczególnie logopedyczna powinna mierzyć przede wszystkim sukces osobisty dziecka przy jego całkowitym poszanowaniu, pilnej obserwacji i dużej elastyczności ze strony terapeuty. Zdecydowanie sprzeciwiam się wszelkim metodom dyrektywnym, które więcej mają z treningu i tresury aniżeli cennego prowadzenia dziecka przez świat i zachęcania do pokonywania trudności. Poza tym nie wierzę, że osoby stosujące takie metody po jakimś czasie nie mają poczucia dojścia do ściany.

Słuchajcie zatem kochani rodzice odważniej własnej intuicji. I jeśli coś was uciska, to poluzujcie sznurówki albo zmieńcie buty. zróbcie to dla siebie, ale przede wszystkim dla dziecka żeby nie musiało biec za cierpiącym rodzicem.

tekst: Agata Lesiowska

zdjęcie: Agata Lesiowska

prawa autorskie zastrzeżone

¹’An Evaluation of the Left-Brain vs. Right-Brain Hypothesis with Resting State Functional Connectivity Magnetic Resonance Imaging’ Jared A. Nielsen, Brandon A. Zielinski, Michael A.Ferguson. Janet E.Lainhart, Jeffrey S. Anderson Published in journal PLOS ONE, 2013

²’50 great myths of popular psychology: shattering widespread misconceptions about human behavior’ Lilienfeld, Scott O., Steven Jay Lynn, John Ruscio, Barry L. Beyerstein , 2010Chichester, West Sussex; Wiley-Blackwell

Wychodziłam dzisiaj ze sklepu ze swoją najmłodszą córką – półtoraroczną Marysią. Przed sklepem siedział w wózku czteroletni chłopiec, którym malutka bardzo się zainteresowała. Poprosiłam, żeby pomachała do niego i powiedziała ‚pa-pa’ co ochoczo zrobiła ze swoim dopiero pączkującym wdziękiem. Maluch nawet nie drgnął. Ani się nie zdziwił, ani nie uśmiechnął. Patrząc prosto w oczy tej zaczepiającej go dziewczynki siedział tak apatyczny, że aż nierealny.

smutny
Zdarza się, że dzieci autystyczne mają kłopoty z rozpoznawaniem emocji u innych osób, szczególnie tych których nie znają. Wydaje się wówczas, że patrzą na świat z pominięciem ludzi, raczej przyglądają się przedmiotom i zjawiskom, które je interesują. Człowiek bywa wówczas na końcu, bo jest nieprzewidywalny, jego wyraz twarzy zmienia się stale, nie sposób odnaleźć klucza do tego co powie. Społeczny uśmiech dziecka autystycznego przychodzi  więc kiedy dziecko zaczyna dojrzewać do relacji z otoczeniem.

To normalne, że dzieci które są chore albo cierpią fizyczny dyskomfort nie uśmiechają się.

Dzieci żyjące w skrajnym ubóstwie też nie mają zwykle wielu powodów do radości.

Zdarza się jednak i tak, że dzieci, które nie są autystyczne ani nie cierpią żadnego dyskomfortu są tak przygniecione życiem, że zwyczajnie nie mają ochoty się uśmiechać. I takich dzieci jest mi bardzo, ale to bardzo żal bo najczęściej za ich smutkiem stoją smutni, albo zestresowani dorośli.

smutne-2

Wierzę, że każde dziecko naturalnie dosyć szybko dojrzewa do okazywania radości. Już dwumiesięczne noworodki śmieją się, co zwykle w oczach rodziców jest kamieniem milowym ich rozwoju. Nie sposób w końcu nie rozśmieszać bąbla, który wręcz domaga się wygłupów. Uśmiechnięte twarze dookoła dziecka są równie cenne jak zdrowa dieta, ciepły dotyk i miłość.

W niektórych domach panuje jednak smutek, albo co gorsza – nieustające napięcie. Dorośli potrafią stworzyć wokół siebie i dla siebie piekło. Żyją w konfliktach, które podlewają; godzą się na kompromisy które łamią ich umiejętność cieszenia się czymkolwiek; obrażają na siebie nawzajem i na życie; traktują rodzicielstwo jako ciężar. W takich warunkach rosną smutne dzieci. Ciężar, jaki zarzucają im na barki dorośli jest tak ogromny, że cały świat wokoło wydaje się równie trudny. Nic więc dziwnego, że te dzieci nie uśmiechają się spontanicznie. Zapomniały jak to jest, kiedy ktoś zwyczajnie chce ci sprawić przyjemność.

Pomyślałam więc, że za wszelką cenę będę starała się uśmiechać dopóki mam dzieciaki obok. Wbrew tej gburowatej sąsiadce, która stale patrzy na mnie jak na ufoludka; kiedy hormony cisną mi język najbrzydsze słowa we wszystkich językach jakie znam; kiedy ukochany mężczyzna jakiś taki dzisiaj mniej kochany; kiedy od rana wszystko leci z rąk. Będę się uśmiechać najpierw w środku, żeby to co na zewnątrz było prawdziwe. Żeby dzieci wiedziały, że taki śmiech leczy złość. I stres. I smutek. I strach. Żeby było wesoło, bo tak lżej.

Tekst: Agata Lesiowska

Zdjęcia: Agata Lesiowska

prawa autorskie zastrzeżone

Dzieci uwielbiają historie. Słuchają zanurzone po uszy w innym świecie i jak mało kto potrafią dziwić się dziwom.

Są takie historie, które toczą się stale, za oknem i pod naszymi stopami. Opowiem właśnie dzisiaj zarówno dzieciom. ale też i nam – dorosłym – o czymś niezwykłym, czego dowiedziałam się o drzewach.

drzewa-1

Drzewa komunikują się między sobą, wspierają kiedy kolega albo sąsiad obok zaniemoże. Drzewa potrafią ostrzegać się wzajemnie przed zagrożeniem i oczywiście mają swoje charaktery. Buki są bardzo stadne – najlepiej czują się wśród licznej gromady swojaków; brzozy są szybkie, mocne i nieugięte – nie przeszkadza im samotne stanowisko dlatego one pierwsze zadrzewiają nowe tereny; dęby potrafią oprzeć się wielu wrogom, budują ogromne systemy korzeniowe i trwają na stanowisku na przekór wszystkiemu.

Drzewa najlepiej czują się w lesie, gdzie sprzyja im mikroklimat tworzony przez inne rośliny i zwierzęta; na drugim biegunie znajdują się te gatunki które rosną w mieście to takie dzieci ulicy – stale mają pod górę i ciągle muszą o wszystko walczyć – wystarczy czasem się im przyjrzeć, żeby zrozumieć dlaczego.

drzewo-4

Drzewa dbają o najstarsze pokolenie. Kiedy w lesie konar ostatecznie ugnie się pod ciężarem starości i stary dąb padnie bezpowrotnie na ściółkę, otaczające go inne drzewa nadal będą pompować wartości odżywcze do jego korzeni, dzięki schowanej  pod ziemią siecią korzeni i grzybni. Staruszek będzie więc wyglądał jak zbutwiała kłoda, ale nadal jego życie będzie sobie spokojnie pulsowało tak, by służyć innym organizmom.

To wszystko nie jest wyssane z palca – za taką wiedzą stoją naukowe badania. Mam przed sobą książkę genialną, przy czytaniu której zaczęłam znacznie wnikliwiej przyglądać się drzewom.

O tym wszystkim pisze w bestsellerowej już książce Peter Wohlleben – leśnik, który od lat bada drzewostany w swoich rodzimych Niemczech. Jego Sekretne życie drzew dobrze przeczytać przede wszystkim dla siebie, ale też z szacunku dla natury i po to, żeby wyczytane ciekawostki opowiedzieć swoim dzieciom.

drzewo-3

W lesie każdy gatunek walczy przede wszystkim o przetrwanie i każdy czerpie od innych tyle ile potrzebuje, żeby spełnić to zadanie. Wszystkie gatunki są w tym braniu właściwie bezlitosne i powodem, dla którego naturze udaje się utrzymać równowagę są mechanizmy za to odpowiedzialne – procesy wymierzone w tych, którzy biorą więcej niż potrzebują. Ostateczny limit narzucają geny danego gatunku – organizm, który jest zbyt zachłanny i pobiera więcej niż potrzebuje bez oddawania czegokolwiek w zamian samoistnie niszczy w sobie to co go utrzymuje i zwyczajnie obumiera

Peter Wohlleben, Sekretne życie drzew

drzewo-2

Nie sposób po takich słowach nie pomyśleć o nas – ludziach – gatunku, który coraz więcej zabiera naturze nie dając wiele w zamian… czy czeka nas samounicestwienie na skutek zanieczyszczania własnego środowiska, nadużywania leków, niezdrowego stylu życia, czy może nadejdzie moment kiedy przemówi do nas przykład… drzew na przykład…

Posłuchajmy więc historii leśnika a potem popatrzmy z dzieckiem na najbliższe nam drzewo i zastanówmy się, jaką historię może nam opowiedzieć.

Tekst: Agata Lesiowska

Zdjęcia: Agata Lesiowska

prawa autorskie zastrzeżone