Category :

Wojnę wypowiedzieć czas

Szukam zbroi. I miecza z tarczą. Hełm też się przyda bo głowę trzeba chronić. Jak już skompletuję wszystko i znajdę odwagę to wyruszę na wojnę. Będę walczyć nawet jeśli u mojego boku stanie sobie Jego Wysokość Zwątpienie. Będę walczyć o to, żeby rodzice nie dawali tabletów, telefonów ani komputerów dzieciom do wieku w którym przestanie to obciążać ich młode umysły. Głosuję za siedmiolatkami. Będę wymierzać ciosy w tę społeczną manię edukacyjnych aplikacji, pomocy i programów, które niewiele dają. Na pewno dają rodzicowi ciszę. Bo przecież jak dziecko przyklei nos do ekranu to wreszcie będzie można odpocząć… albo skończyć rozpoczęte zadanie. Ha! I tu się wszyscy mylą.

Przeedukowane dzieci

Zauważam, że z roku na rok coraz trudniej dzieci czymś zainteresować jeśli chodzi o terapię. Mam fantastyczne książki, zabawki, układanki, ale większa część dzieci omija je tak samo jak ja nie zwracam już uwagi na szkocką mżawkę. Jest w tle, ale lepiej nie myśleć o niej, bo jeszcze trzeba będzie się wytężyć i do czegoś zmusić. Dzieci poszukują dzisiaj silnej stymulacji. Obrazki, ilustracje i fajna historia przeczytana albo opowiedziana to już epoka analogowa. Teraz jest czas wygrywających melodie plastikowych zabawek, bajek z superbohaterami, gadżetów kreskówkowych i dziecięcych gier. Teraz trzeba edukować od pierwszych miesięcy życia, żeby tylko nie przegapić momentu, w którym maluch może już nazywać kolory, liczyć, czytać i przeskakiwać kolejne poziomy. Puk, puk… przepraszam… a co z umiejętnością rozmowy? Co z dziecięcym ‚A dlaczego’ ? Co z bajką opowiedzianą na dobranoc, tę samą po raz setny? Co ze wspólnym robieniem ludków z masy solnej? Jak to się stało, że tak bardzo się pogubiliśmy?

Pływanie po powierzchni

Za sprawą internetu i mediów elektronicznych ludzie stają  ‚the shallows’ czyli ‚pobieżniakami’ w wolnym tłumaczeniu za autorem ‚The Shallows: What the Internet is doing to our brain’ Nicholasem Carr. Autor przytacza badania, które potwierdzają, że nasza uwaga jest rozproszona jak nigdy. Coraz trudniej jest nam przeczytać książkę, dokończyć artykuł bez sprawdzania w internecie tego i owego czy przerywania czytania dowolnym impulsem. To skutek surfowania po internecie, oglądania telewizji i ciągłej stymulacji uwagi. Nasze dzieci mają jeszcze trudniej, bo ich mózgi są przyzwyczajane do silnego przestymulowania już od pierwszych lat życia. Włączamy maluchom wielkie telewizory na których skaczą kształty, zmieniają się kolory, dźwięki krzyczą ze zmienną częstotliwością i natężeniem. To za dużo. Dużo za dużo. Dla eksperymentu włączyłam prawie rocznej córce spokojną piosenkę na youtube i z boku nagrywałam jej reakcje. Daję sobie ręce uciąć, że jej gałki oczne były zmęczone jak moje nogi po solidnym bieganiu. Oczy skakały jak w pląsawicy chociaż rozdziawiona buzia dawała złudne poczucie, że jest fajnie.

Nie jest fajnie. Nic a nic. Zawężamy naszym dzieciom horyzonty, uzależniamy je od fikcyjnego i przeciążonego świata, który robi z nas wygodnych konsumentów bo przecież łatwo potem kupić dziecku pościel i ręcznik i nawet skarpety z ulubionym bohaterem. Najgorsze jest to, że – jak to w tłumie bywa – mało kto kwestionuje ten masowy obłęd. Wiele osób nie wyobraża sobie zabrania dziecku telewizora, tabletu czy telefonu. To trudne, bo powstaje wówczas pustka którą trzeba zapełnić, czas który trzeba dziecku zorganizować, problemy które trzeba rozwiązać.

Krucjata

Nie dajmy się. Bawmy się ze swoimi dziećmi dopóki jest na to czas. Przyjdzie moment kiedy będzie można bezpiecznie wprowadzić dziecko w świat mediów. Postuluję za wiekiem tzw. postrzyżyn czyli właśnie około 7. roku życia. Wcześniej niech dziecko będzie dzieckiem, niech się nudzi, niech bałagani, niech tworzy i burzy. Niech mówi, opowiada, narzeka i się śmieje. Niech będzie z nami zamiast obok.

Jak to zrobić? Najprościej jak się da. Sprzedać, schować albo oddać elektroniczne gadżety i pomóc dziecku o nich zapomnieć. A jeśli bardzo bardzo kusi to dawkować jak kąpiel w zimnej wodzie, która zahartuje o ile tylko będzie krótko i sporadycznie.

 

tekst : Agata Lesiowska

wszelkie prawa autorskie zastrzeżone; kopiowanie, powielanie i cytowanie bez podania źródła zabronione

Spowiedź

Nie lubię siebie kiedy nerwy mnie poniosą i podniosę głos zamiast pomyśleć co mnie tak męczy. Nie znoszę siebie kiedy nakrzyczę na dziecko. Nawet na to nastoletnie, któremu bliżej do dorosłego niż dziecięcia. Bo krzyk to objaw mojej słabości, to moje wenętrzne wołanie o pomoc, chociaż nie zawsze uświadomione.

Lepiej więc nie krzyczeć, bo to jak atak. Co prawda słowny, ale zmasowany. Dziecko nie ma szans w tej walce, ponieważ nie przekrzyczy nas. ‚Nie pyskuj! Słuchaj co do ciebie mówię i nie odzywaj się!’ – takie klisze przychodzą mi do głowy kiedy myślę o tym, że dziecko zaczyna rykoszetem odbijać pociski.

Dlaczego

Krzyk to tak naprwdę straszna strata energii. Trzeba najpierw sporo w sobie nagromadzić złości (niekoniecznie na dziecko), poddusić ją w milczeniu, odwrócić się do świata pośladkami i wybuchnąć kiedy znajdzie się powód oraz bardzo wygodny materiał do destrukcji. Dziecko jest tu najsłabsze i wygodne. Dlatego krzyczymy na dzieci. I dlatego też czujemy się z tym podle. Rozsądek a może sumienie podpowiada nam, że to nie jest dobre. Bo krzyk nad dzieckiem to w gruncie rzeczy agresja, wyładowanie frustracji. Na to, że nie mam cierpliwości, że nie rozumiem co dziecko chce mi powiedzieć, że nie zgadzam się na nowe, że ten maluch ma już swoje zdanie, że nie jest mną, że jest jeszcze dzieckiem, że zbyt wiele wymagam od samej siebie, że za późno chodzę spać i jestem przemęczona, że, że … Świat dziecka jest fantastyczny i zwykle co w duszy gra, to natychmiast widać w całej osobie. Szkoda, że my tak nie mamy… że nakładamy na siebie te wszystkie ciasne gorsety wymagań a potem umieramy z braku tlenu wydając wcześniej z siebie głośne krzyki.

Zamiast
Cudownie jest więc chwycić krzyczącego diabła za ogon i w ostatniej chwili ugryźć się w język. Wycedzić przez zęby do siebie bardziej niż do dziecka ‚Jestem teraz okrutnie zła i muszę na chwilę się schować, żeby nie krzyknąć‚. Najlepiej odejść, popatrzeć gdzieś ponad, policzyć chmury-barany i pomyśleć co tak naprawdę mnie złości. Czy w gruncie rzeczy nie chodzi tutaj o moją słabość, moje natręctwo, mój lęk i moje zmaganie się z codziennością? Pozwolić tej złości odpłynąć, jak baranom.

Żeby nie krzyczeć na innych trzeba dobrze żyć. Trzeba mieć w sobie spokój i umiejętność wyciszenia burzy, która faluje gdzieś nad nami. Trzeba umieć kochać ludzi i czuć się kochanym. Sporo jak na jedno życie. Są jednak tacy, którym to się udaje.

Warto próbować.

Jedna chmura. druga chmura, trzecia…