Category :

Dziecko z deficytem to takie ciastko z dziurką. Większość ludzi widzi tylko tę dziurkę a ja stale pokazuję, jaki to smakołyk! 

Od lat pracuję z dziećmi, które mają bardziej pod górkę niż rówieśnicy. I po latach terapii maluchów z Zespołem Downa, autyzmem, ADHD, padaczką, dysfazją czy jakąkolwiek inną niepełnosprawnością wiem jedno: te dzieci nie różnią się niczym w swoich potrzebach od rówieśników- tak samo uwielbiają pochwały, zachwyty i sukcesy. I też chcą się uczyć! Trzeba tylko się tego wcześniej samemu nauczyć!

Rezygnujemy z naprawiania
My, dorośli często widzimy świat przez szablon, szukamy analogii i opieramy się na tym, co znamy. Jeśli coś nie pasuje, to trzeba to naprawić. Zapisać na terapię, intensywnie stymulować żeby zmieścić do szablonu. Największe sukcesy osiągają jednak te dzieci, których deficyty już na samym starcie są akceptowane. Górnolotne, ale sprawdzone w praktyce! To trudna praca dla rodzica kiedy tylko dostanie diagnozę: nie szukać winnego, nie oskarżać się i wierzyć, że jego dziecko jest wyjątkowe nawet jeśli nie chodzi w wieku 2 lat, nie mówi kiedy skończy 4 lata czy od lat ma problem z nawiązaniem kontaktu z innymi dziećmi. Po fazie akceptacji, ale takiej bezwarunkowej, podwijamy rękawy i przystępujemy do działania.

Obserwujemy
Uczymy się własnego dziecka na nowo. Zdejmujemy rodzicielskie okulary i patrzymy trochę z daleka, jak na kogoś, o kim nic nie wiemy. Zapamiętujemy co dziecko lubi a czego nie znosi, co przychodzi mu łatwo a co jest dużą trudnością. To będzie nasza mapa, bo wiedząc że córcia najbardziej ze wszystkich bodźców uwielbia dźwięki – będziemy uczyć ją poprzez muzykę; jeśli synek stale szuka intensywnych bodźców z układu przedsionkowego i jest w nieustannym ruchu- zaczniemy terapię od zabaw ruchowych; jeśli dziecko stale ćwiczy wzrok analizując niezliczone wzory czy sekwencje – wprowadzimy swoje szeregi, alfabety i ciągi. Podejdziemy do smyka od strony, która jest w nim najmocniejsza, wtedy na pewno będzie się działo!

Bawimy się wspólnie
Zaczynamy od poziomu dziecka. Zajmujemy pozycję adekwatną do wieku dziecka (najwygodniej na podłodze) i wchodzimy w zabawę. Jeśli to jest trudne (w przypadku autyzmu to przecież największe wyzwanie) – próbujemy zwyczajnie naśladować wszystko co robi nasz maluch. Przyda się drugi komplet zabawek, którymi manipuluje dziecko a jeszcze lepiej kiedy są to przedmioty naturalne: kamyki, patyki, muszle, papier, grzechotki zrobione z przezroczystej plastikowej butelki wypełnionej grochem, kubki po jogurtach i gruby makaron, latarka etc. Wszystkie dzieci są ciekawe świata, nawet te najbardziej poszkodowane w swoim rozwoju. Warto więc szukać tego, co zaciekawia najmocniej.

Chwalimy
Kiedy już złapiemy za nos uwagę malucha – proponujemy coś własnego, ale (uwaga!) dziecięcego (czytaj: śmiesznego, nonsensownego, nietypowego). Stale przy tym obserwujemy reakcje dziecka i wycofujemy się albo brniemy dalej w zabawę. Niektóre dzieci potrzebują bardzo dużo czasu żeby zaakceptować zmiany, innym przychodzi to łatwiej. Grunt to zbudować tzw. wspólne pole czyli wejść w świat dziecka i sprawić żeby nas tam zaakceptowało z radością. Początkowo może to być kilka minut, z czasem znajdziemy sposób jak zbliżyć się na dłużej.
Jeśli  dziecko gestem, pseudowyrazem czy słowem zareaguje pozytywnie na nasze wygłupy czy starania – głośno je chwalimy! Możemy bić brawo, mówić z przesadną ekspresją  ‚Pięknie, też mieszasz zupę!’, ‚Świetnie! Widzisz, że tak samo ułożyłam klocki!’ Tym samym interpretujemy zachowanie dziecka i motywujemy je  dalszej współpracy. Przecież każdy jest łasy na komplementy… A jakże!

Utrudniamy
Zabawa uczy kiedy coś się w niej zmienia i dziecko za tym nadąża, przystosowując się do zmian. Z czasem wnosimy do naszego ‚wspólnego pola’ cięższy sprzęt: kredki którymi dziecko nie chciało rysować, farby do malowania palcami których unikało czy układanki których nie rozumiało. Staramy się tak zorganizować zabawę, żeby stale była w kręgu zainteresowań dziecka. Jeśli więc Antoś lubi samochody to będę uczyć go poprzez zabawę wszystkimi pojazdami jakie mam. I nie tylko! Znajdę w internecie i wydrukuję takie pojazdy o jakich nawet mu się nie śniło! A potem zrobimy pojazd z wielkiego kartonu!

Kochamy
Bawimy się z dzieckiem, ale też dajemy czas na samodzielne zajęcia. Nie organizujemy całego dnia malucha z obawy przed tym, że świat go skrzywdzi, ktoś nie zrozumie albo chwilę się ponudzi. Zarówno turbo-opieka rodzica jak i jego obojętność mogą przynieść sporo szkody. Kochamy to nasze ciastko z dziurką, bo jest nasze, bo jak tylko świat dowie się jakie pyszne smaki ma zanadrzu- też się na pewno nim zachwyci!

Wszędzie są jakieś eksponaty. Jakieś ‚rokokoko’, końskie zgrzebło, meteoryt czy stara lokomotywa. Każdy lubi oglądać to i owo. Muzeowanie to świetny sposób na jesienny weekend.

Po tygodniu intensywnej pracy coraz częściej w sobotę marzę tylko o jednym: wyspać się! Wstać późno, dostać do łóżka sobotnią grubą gazetkę z kolorowym dodatkiem weekendowym na kredowym papierze i popijając kawusię wgryzać się w chrupiącą bułeczkę z serkiem. Tak mi się marzy… Czasem nawet mówię o tym na głos, ale na razie nikt nie podejmuje inicjatywy… Zwykle więc wychodzę z łóżka pierwsza, jak niedźwiedź z tej ciepłej gawry, bo gdzieś trzeba jechać, kogoś zawieźć, coś załatwić, bo szkoda dnia.

Jeszcze większym wyzwaniem jest deszczowa sobota, co w Szkocji zdarza się regularnie. Szkocja jest jednak bardzo przyjazna dzieciom i to rekompensuje moje sobotnie rozmemłanie kiedy wreszcie, po długim procesie automotywacji oznajmiam: ‚jedziemy do muzeum!’. Większość narodowych galerii i muzeów jest tu bowiem bezpłatna, darmowe są też podróże koleją dla dziecka które jedzie z dorosłym. A w muzeum nie pada, jest mnóstwo ciekawych rzeczy, które opisane odpowienim tonem głosu są lepsze od kreskówek. Są też czyste toalety (co ważne przy nagle chcących siusiu dzieciach), jest zawsze jakaś kawiarnia i oczywiście sklepik – moje wieczne utrapienie, którego nie sposób z dziećmi ominąć. Jakaś dziwnie przewrotna intuicja zawsze je w końcu tam doprowadzi. A niech tam! Kamyki z magnesem albo plastikowa lupka mogą się przecież przydać w drodze powrotnej.

Dlatego uwielbiam muzea w deszczowe szkockie soboty, chociaż moje córki coraz cześciej przebąkują, że chcą do sklepu po ciuchy. Nie ma szans! Nie widzielismy jeszcze Scotland Street School Museum i Stoczni i …. i ….

Photo by Nina, Yashica TLR, Glasgow Central

Tęsknię za polską Złotą Jesienią, oj jak bardzo tęsknię… Na pocieszenie dostajemy w tym roku nietypową pogodę, co najlepiej opisują sami Brytyjczycy: Indian Summer. Mamy zadziwiająco dużo słońca, piękne kolory na drzewach i zimne poranki. Nie mamy jednak owoców i tych wszystkich jesienno- kuchennych zapachów pieczonego jabłka, suszonych grzybków, smażonych powideł i mojej ukochanej pigwy w herbacie. Nie lubimy tu się jednak użalać, więc oto jak udało nam się zaprosić trochę tej polskiej jesieni do naszego szkockiego domu.

Koszyki w dłoń!
Zbieramy ostatnio w parkach i lasach jeżyny. Na razie są jeszcze małe, ale ich poszukiwanie i zrywanie to prawdziwa przygoda. Ostatnio wybrałyśmy się z dziewczynami do Linn Park w Glasgow zaopatrzone w herbatę w termosie i ciasteczka. Wypełniłyśmy owocami tylko pół koszyka, ale: a) wypiłyśmy cały litr herbaty b) Nina prawdopodobnie spłoszyła strasznie dzikie zwierzę w krzakach, które ją jeszcze bardziej spłoszyło c) po owocobraniu uzyskałyśmy 2 słoiki boskiego musu jeżynowego który zniknął w 2 dni d) przez 3 h we wspólnym gronie wentylowałyśmy płuca chodząc po krzakach e) w domu pachniało jesienią (szczególnie kiedy suszyłyśmy mokre trampki…)

Łyżki do roboty!
Pewnego dnia dostałam jakieś 3 kg polskich śliwek węgierek i 2 kg jabłek od cudownej mamy, z której dzieckiem pracuję. I to był skarb, który natychmiast przerobiłyśmy na konfitury. Nigdy wcześniej ich nie robiłam,  ale widocznie my – Polki mamy tę wiedzę w genach bo udało się! Co prawda daleko mi do konfitury z dzikiej róży albo powideł mojej mamy, ale lata wciągania w nozdrza słodkich kuchennych zapachów którymi zarządzała przynoszą efekty. Dzięki temu i moje córki wiedzą co znaczy delektować się aromatem bulgoczących owoców a potem smarować kromkę z twarogiem zdecydowanie zbyt hojna porcją domowej roboty konfitury. I znowu mamy Polską Jesień w domu.

Wałek wyciągnąć!
Kupiłyśmy też polskie jabłka w polskim sklepie i właśnie czekamy na szarlotkę.  Będzie gotowa za 15 minut i znowu poczujemy się przez chwilę jak w kraju, w którym nigdzie indziej jabłko nie smakuje lepiej niż najlepsza czekoladka a jesień jest najpiekniejszą porą roku…